czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 3

How many times do I have to tell you
Even when you're crying you're beautiful too



Obudziłam się nie w moim pokoju. Dobre pytanie to: GDZIE JESTEM?! Moment... Coś mam w głowie. Ah, tak. Jestem u Chrisa. Chłopaka już przy mnie nie było. Nie pamiętam kiedy miałam tak mocny sen. Wstałam i przeszłam do kuchni. Okropnie bolały mnie mięśnie. Nigdy więcej takiego treningu jak wczoraj. Poczułam piękny zapach, a po chwili dojrzałam szatyna. Chłopak robił jajecznicę.
- Cześć. - przywitał się z uśmiechem.

- Hej. - odparłam.
Czułam się nieco nieswojo. Złapałam dłonią, lewą rękę. Do końca nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Nie znałam go. Chodź wydawał mi się nieco inny niż zazwyczaj. Może zazwyczaj nosił maskę?
- Twoje ciuchy są na pralce. Jak się pośpieszysz to zdążysz na ciepłe śniadanie. - powiedział.
Poszłam do łazienki i szybko wciągnęłam na siebie moje ubranie. Włosy związałam w warkocz. Wróciłam do kuchni. Chłopak właśnie nakładał jajko na talerze. Usiadłam na jednym z krzeseł. Zjedliśmy w milczeniu. Cały czas myślałam o rodzicach. Muszą się martwić. Wyszłam bez słowa, zostawiłam telefon i pewnie nikt nie wie gdzie jestem. Wstałam i umyłam po sobie naczynie. Kiedy się odwróciłam Chris stał tuż za mną.
- Muszę wracać do domu. - przegryzłam wargę.
- Wiem. - odparł - Mogę cię odwieść.
- Nie trzeba, przejdę się. - o ile nogi się pode mną nie załamią.
- Nie musisz się mnie bać. Weź pod uwagę to, że gdybym chciał ci zrobić krzywdę to nie stałabyś tu teraz.
Prawda. Co nie oznacza, że ci ufam. Ostatnio nie ufam już chyba nikomu. Niesprawiedliwość. Chciałabym mieć choć jedną zaufaną osobę. Ale niestety los chyba mnie nie lubi.
- To co; mogę cię odwieść?
- Ostatecznie. - odparłam na co zaśmiał się.
Chłopak ogarnął ze stołu. Po chwili zamykał drzwi i po schodach skierowaliśmy się do wyjścia. Jego auto wyglądało mniej więcej tak:
Stać go było na to?! Nie wspominając, że kocham mercedesy, to skąd on wziął kasę na taki wypasiony wóz? Chłopak złapał moje pytające spojrzenie.
- Nie martw się. - uśmiechnął się - Nie ukradłem. Dostałem od przyjaciela.
Jacy przyjaciele robią sobie takie prezenty? Ok, nie wnikaj w to. Jesteś zbyt ciekawa. Wszytko chciałabym wiedzieć co nie jest często dobre. Niestety taka już jestem. Usiadłam z przodu i zapięłam pasy. Szatyn zrobił to samo. Powoli ruszyliśmy. Chris nie jeździł zbyt przepisowo, ale dość bezpiecznie. Zastanawiało mnie jedno: nie spytał o adres. Skąd wiedział gdzie mieszkam? Zaparkował pod moim domem z piskiem opon. No dzięki. Rodzice mnie zbiją.
- Dzięki. - powiedział.
- Za podwózkę, czy za to, że będzie pogadanka z rodzicami? - uśmiechnął się.
Czyli wracamy do gry. Dobrze. Jak dla mnie super.
- I za to i za to. Wręcz marzę o rozmowie z rodzicami o odpowiedzialności.
- Nie masz za co. Do zobaczenia Jamin.
Kiedy tylko wysiadłam chłopak ruszył z piskiem opon patrząc na mnie z uśmiechem. Idiota. Po cichu weszłam do domu. W salonie siedzieli rodzice. Mama płakała mocno przytulając się do taty. Stanęłam w drzwiach. Było mi tak strasznie głupie, że uciekłam. Rodzice mnie dojrzeli. Mama natychmiast mnie przytuliła, pozbawiając ostatniego oddechu. Nasza rozmowa przebiegała dość szybko:
Mama: Jesteś całą?
Ja: Tak, mamo.
M: Na pewno nic ci nie jest?
J: Jestem całą mamo.
M: Dlaczego uciekłaś?
J: Nie uciekłam. Chciałam pomyśleć i wyszło, że spałam u koleżanki.
M: Nigdy więcej tak nie rób. Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy.
J: Dobrze mamo.
Moja rodzicielka ponownie mnie przytuliła i dopiero wtedy pozwoliła odejść. Poszłam do swojego pokoju. Pierwsze co zrobiłam to podeszłam do biurka i włączyłam telefon.
- Twoja koleżanka ma na imię Chris?
Wystraszyłam się słysząc ten głos. Był to Olly. Nie zauważyłam go bo siedział na moim łóżku. Okłamuje mnie i chce mi teraz robić wyrzuty sumienia? Nie ma mowy. Już ci mówiłam Olly. Z natury jestem buntowniczką.
- Moja koleżanka ma na imię Christy. - odparłam.
- Wydawało mi się, że wysiadłaś z czarnego mercedesa. - stanął na przeciwko mnie - Mówiłem, żebyś się z nim nie zadawała.
- Nie posłuchałam. - odparłam zła.
- Chcę cię chronić...
- Wiesz co mnie to interesuje? - zaśmiałam się gorzko - Okłamujesz mnie. Nic mi nie mówisz i próbujesz wywołać wyrzuty sumienia. To nie ja powinnam je mieć. Zostaw mnie w spokoju.
- Tak ma wyglądać koniec naszej przyjaźni?
Nienawidzę gdy ktoś używa moich argumentów chodź sama czasem tak działam. Co mam mu odpowiedzieć? Zależy mi na nim, ale nie chcę takiej przyjaźni. Coś się miedzy nami zepsuło i psuje dalej.
- Sam go wybrałeś. - odparłam.
- Ja? To ty... - przerwałam mu.
- Jasne zwal winę na mnie. Faceci nie potrafią robić niczego innego.
Złapałam mój telefon i wybiegłam z domu. Napisałam mamie sms, że muszę pobiegać i uciekłam do fabryki. Najciemniej pod latarnią. Tu mnie szukać nie będą. Usiadłam na belce pod sufitem. Była zimna, a ja nie miałam bluzy. Objęłam się ramionami. Mogę tu siedzieć do śmierci byleby mnie już nikt nie ranił.
W moim sercu jest taki kawałek z podpisem "Olly". Za każdym razem gdy blondyn mnie rani, ten kawałek zaczyna pękać i powoli sączy się z niego ból, który przez krew rozprowadzany jest do całego organizmu. Z każdym kolejnym ciosem serce wytwarza więcej bólu, który co raz szybciej obezwładnia moje ciało...
Nawet nie zauważyłam kiedy zrobiło się ciemno. Chyba przysnęłam. Kiedy chciałam się podnieść zastygłam w bezruchu. Na dole, prawie pode mną ktoś rozmawiał. Spojrzałam w dół. Cholera! Olly i Kenneth.
-... Nie wiem gdzie jest. - powiedział blondyn ze zwieszoną głową.
- Stary nie martw się. Powiedziałem wszystkim w okolicy jak ją dojrzą to ci przekażą.
- Nie rozumiesz. Znowu uciekła przeze mnie. Wiem, że robi to przeze mnie. Co mam zrobić, żeby jej nie ranić?
- Może powinieneś jej powiedzieć?
- Rada ma jej powiedzieć.
- Od kiedy my się znamy? - spytał sarkastycznie brunet - Dobrze wiem, że lubisz łamać zakazy. Będziesz miał okazję. - Kenneth z uśmiechem zniknął.
Zeszłam stamtąd. Chłopak mnie jeszcze nie zauważył. Stanęłam obok niego. Podniósł wzrok. Wstał. Nie wiedział jak się zachować. Chciał mnie przytulić ale się bał.
- Słyszałaś? - spytał.
- Tak. - odparłam cicho.
- Myślę, że musimy pogadać. - powiedział.
Zrobiło mi się go szkoda. Och, masz za miękkie serce. Mocno się do niego przytuliłam. Nie potrafiłam go od siebie odpychać. Za bardzo mi na nim zależało. Blondyn odwzajemnił mój gest.
- Obiecaj mi coś. - poprosił.
- Co? - spojrzałam mu w oczy.
- Obiecaj, że nie spotkasz się więcej z Chrisem.
- Tego nie mogę ci obiecać Olly.
Moje spotkania z szatynem, nie zależały ode mnie. On po prostu się pojawiał. Bardzo mi pomógł. Jak by mnie nie znalazł nadal pewnie leżałabym pod tym drzewem. Nie wiem dlaczego, ale chciałam, żeby Chris teraz znalazł się przy mnie. Żeby znów zaczął naszą grę. Żeby mi pomógł zrozumieć co tu się dzieje. W sumie to dziwne. Jednak szatyn był tajemniczy. Taki zupełnie inny niż wszyscy.
- Proszę. Nie chcę żeby on cię skrzywdził. - spojrzał w moje oczy.
- On mnie nie skrzywdzi.
Nie wiem dlaczego to powiedziałam. Samo wymsknęło mi się z ust. Ale tak, byłam pewna, że przy Chris'ie jestem bezpieczna. Tylko sama nie wiedziałam dlaczego.
- Usiądź. - poprosił blondyn widząc, że niczego nie wskóra.
Wykonałam jego prośbę. Blondyn usiadł obok mnie i lekko mnie przytulił. To chyba będzie ciężka rozmowa. Byłam już trochę zmęczona. Moja głowa opadła na ramię blondyna.
- Musisz mnie uważnie wysłuchać i przede wszystkim uwierzyć. - poprosił. Kiwnęłam głową, w geście zrozumienia - Jesteś wyjątkowa. Rodzice ci tego nie powiedzieli, ale jesteś łowcą.
Haha. Zabawne. Ja nie należę do żadnej mafii. Ale jeśli chodzi mu o coś innego? Jeśli to nie żadna mafia? To co to może być?
- Nie martw się. Siedzimy w tym razem. Chodzi o to, że nie należysz do tego świata, który dotąd znałaś. Nasz świat kryje wiele tajemnic. Przede wszystkim musisz nadal uczyć się walczyć. Muszę być pewny, że sobie poradzisz. Najgorsze jest to, że boję się, że mi nie uwierzysz... - przerwał patrząc na mnie.
- Spróbuję. - odparłam i lekko uśmiechnęłam się próbując pojąć to co mi mówił.
- Rzecz w tym, że będziesz widziała różne rzeczy Jamin. Ludzi ze skrzydłami, albo takich, którzy po części się zmieniają. Możesz tego na początku nie rozumieć. Pomogę ci. Tylko musisz uwierzyć.
Znaczy się mam uwierzyć, że skrzydlate duchy ludzi pod postacią aniołów żyją na ziemi? Ja zwariowałam czy on? Co on mi mówił? Duchy? Znaczy anioły i demony tak? Ja nie żyję przecież w filmie? Dlaczego w każdym filmie bohaterka potrafi pojąć kim się staje i potrafi to zaakceptować? Ja nie umiem. Nie. Nie rozumiem dlaczego rodzice mi niczego nie mówili, nie rozumiem o co chodzi? I co mam biegać po mieście z bronią i zabijać ludzi? Co jeszcze? Może mam być jak Robin Hood? Zabierać złym, dawać biednym? Nie. Nie chcę takiego życia. Wstałam.
- Jasmin zrozum, od tego nie uciekniesz. - powiedział.
Nie próbował mnie ani zatrzymać, ani łapać. Cofając się w końcu wyszłam. Głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. To się nie dzieje. Olly mi nic nie powiedział. Nic nie słyszałam. Nie chciałam tego słyszeć! Nie miałam siły biec. Zbyt bolały mnie nogi. Ale postanowiłam i tak pójść do mojej kryjówki. Mój azyl jak zwykle świecił pustaki. Miałam świetny widok na London Eye. Usiadłam pod drzewem. Po moim policzku spłynęła łza. Szybko ją starłam. Nic kompletnie, nic nie rozumiałam. To dlatego poczułam się taka bezradna. Co to wszystko oznacza? Jestem kimś innym niż wcześniej? Poczułam ciepłe ramie i wystraszyłam się. Był to Chris.
- Zły dzień? - spytał z typowym dla niego uśmiechem.
Oparłam tylko głowę na jego ramieniu. Nie chciałam o niczym mu mówić. Nie chciałam wyjść na wariatkę.

*Chris*
Nie chciała rozmawiać. Do cholery co powiedział jej blondyn? Muszę się dowiedzieć. Ale nie teraz. Teraz ona mnie potrzebuje. Ona jest ważniejsza niż on. Zamknęła oczy. Widziałem, że źle się czuła. Muszę wiedzieć co się stało. Nie mogłam patrzeć na nią kiedy jest smutna. Czułem "coś" w środku. Nie wiem co to było. Jakieś ludzkie uczucie. To nie było zmartwienie... to nie smutek... Co to jest to coś? Niewiele pamiętam z życia jako człowiek. Wiem jak się czuje człowiek radosny. Ja zazwyczaj byłem obojętny. Jako upadły stałem się nie czuły na różnego rodzaju uczucia. Spojrzałem na brunetkę. Patrzyła na London Eye. Jej oczy były smutne.
- Co on ci powiedział? - spytałem próbując przybrać lekki ton głosu.
- W sumie nic złego. - odparła.
Skuliła się mocniej. Zaczęła się trząść. Ściągnąłem kurtkę i okryłem jej ramiona.
- Dziękuję. - mruknęła.
- Jeśli chcesz porozmawiać potrafię być poważny.
- Naprawdę? - spytała z uśmiechem patrząc na mnie.
- Raz na jakiś czas mi się zdarza. - odwzajemniłem jej gest.
Kiedy spojrzała mi w oczy po moim ciele rozlało się ciepło. Czym było to dziwne uczucie?
- Odwiozę cię do domu. - zaproponowałem i chciałem się podnieść.
- Nie chcę jeszcze jechać. - powiedziała lekko łapiąc moją rękę jak by się bała, że odejdę.
Jednak po chwili szybko cofnęła swoją dłoń. Nie musiała. Siedzieliśmy dość długo. Miałem nadzieje, że się nie przeziębi. W końcu była ubrana w podkoszulek, szorty i moją kurtkę. Była już 22:30. Spojrzałem na nią. Spała. Uśmiechnął się pod nosem. Mam zbudzić taką piękność?
- Jasmin... - szepnąłem jej do ucha - Jasmin....
Dziewczyna lekko odwróciła się w moją stronę i mocniej wtuliła się w mój tors. Zaśmiałem się cicho. Była niemożliwa. Kiedy nie spała nie była tak odważna.
- Jasmin już późno. Powinnaś wracać do domu. - szepnąłem.
Te próby były na nic. Postanowiłem spróbować jeszcze jednego o czym ona nigdy miała się nie dowiedzieć. Delikatnie musnąłem jej usta moimi. Jej były takie ciepłe i miękkie... Idealne. Brunetka powoli otworzyła oczy.
- Powinnaś wracać do domu. Już późno. - powiedziałem.
- Masz rację. - odparła zaspana.
Pomogłem jej wstać. Odwiozłem ją pod sam dom i odtransportowałem auto pod moje mieszkanie. Wróciłem pod jej dom. Wszedłem przez okno. Dziewczyna nawet nie przebrała się, w ciuchach podejrzewam, że tak jak stała padła na łóżko. Przykryłem ją delikatnie kocem. Postanowiłem lepiej ją poznać. Zacząłem od książek, które posiadała. Najpierw chciałem dowiedzieć się czegoś o tej, którą ostatnio czytała. Odpaliłem jej komputer. Włączyłem jakiś porządny słownik. Tytuł to: Czynnik miłości. Spojrzałem na śpiącą Jasmin z uśmiechem. Czego ciekawego jeszcze się dowiem co?



























________________________________________________
cytat z piosneki: John Legend - All Of Me (znaczenie: Jak często muszę ci mówić że nawet kiedy płaczesz jesteś równie piękna)
Uff.... Bardzo polubiłam pisać tego bloga, tylko szkoda, że nikt nie komentuje
Mam nadzieje, że ktoś czyta
A teraz kilka info:
1. Mimo, że są dwie notki; jak podoba wam się nagłówek? :)
2. Jakie wolicie wstawianie zdjęć:
  a) w tekście (jak tu)
  b) wyodrębnione (jak w poprzednich rozdziałach)
3. Co myślicie o zaczynaniu się rozdziału "każdego dnia" i kończeniu "nocą"?
4. Mimo, że to już 3 rozdziałpowstanie zwiastun wykonany przeze mnie i niestety nie będzie to film ;( Ale postaram się, żeby było dobrze ;)
5. Kocham was i do następnego :D

wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 2

So it's gonna be forever
Or it's gonna go down in flames


Po moim policzku spłynęła jedna łza. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w łóżku. Nawet nie pamiętam kiedy się tu przeniosłam. Usiadłam i spojrzałam przez okno na wschodzące słońce. Musiało być bardzo wcześnie. Miasto wyglądało tak radośnie. Nie było takie. Przynajmniej już nie dla mnie. To bezsensowne jak szybko zmienia się zdanie. Jeszcze przed wczoraj lubiłam to miejsce - dziś chciałabym wrócić tam skąd przyjechałam. Wstałam i zaścieliłam łóżko. Ziewnęłam. Mimo, że dobrze mi się spało, to zdecydowanie za krótko. Po chwili byłam już łazience. Nawet nie było widać, że wczoraj płakałam. No to trzeba poprawić swoją kondycję i pobiegać. Ubrałam się i uczesałam włosy w wysoką kitkę. Wyszłam z domu bez śniadania, bo po posiłku gorzej się ruszało. Nie chciałam myśleć o zdarzeniach wczorajszego dnia. Póki co udawało mi się. Oby tak dalej. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam Eminema. Przy nim chyba najlepiej mi się biegało. Ruszyłam przez park. Nie zwracałam uwagi na ludzi, których mijałam, ani na to co się działo wokół. Byłam tylko ja, Eminem i moja droga, którą biegłam. Uderzyłam w coś, a raczej w kogoś. I gdyby nie silne ramię tego ktosia leżałabym na twardym betonie.
- Dzięki. - mruknęłam, ale po chwili zorientowałam się dopiero komu.
- Cześć. - przywitał się z uśmiechem Chris.
Jeśli powiem, że nie chciałam go spotkać będę niegrzeczna? Dlaczego zawszę go spotykam, a później kłócę się s Olli'm? Przypadek? Nie sądzę. Osunęłam się od niego z zamiarem kontynuowania treningu.
- Jasmin poczekaj. - powiedział.
Westchnęłam i spojrzałam na niego pytająco. Jeśli Olly nas zobaczy będzie wściekły. Ja sama nie byłam pewna czy chcę przebywać w towarzystwie szatyna po tym co powiedział mi blondyn. Ale chyba przy takiej ilości ludzi nic mi nie zrobi. Cholera! Prze niego znowu wróciłam do wczorajszego dnia. Z samego rana musiał popsuć mi humor?!
- Zjemy coś? - spytał.
Czytał mi w myślach czy usłyszał burczenie w moim brzuchu? Byłam głodna ale wyszłam pobiegać.
- Nie mogę. - odparłam - Chcę jeszcze trochę poćwiczyć.
- Więc chociaż usiądź na chwilę. - wykonałam to. On usiadł obok. Spojrzał na mnie - Wyobrażam sobie co Olly musiał ci o mnie mówić, ale nie musisz mnie unikać. Nie chcę... - przerwałam mu.
- Nie mam pojęcia o co chodzi. - wstałam - Ale załatwiajcie swoje sprawy między sobą. Na razie.
Pobiegłam dalej nie czekając na jego odpowiedź. W sumie Olly nic mi nie powiedział o nim, ale szatyn nie musiał o tym wiedzieć. Pobiegłam do fabryki. Na szczęście nikogo nie było w środku. Dzisiaj ostro poćwiczę. Może chociaż to mi się uda? Podeszłam do worka treningowego.

Zaczęłam dość ostro. Potrzebowałam ostrego wysiłku. Mimo, że po chwili zaczęły boleć mnie ręce nie przejmowałam się tym. Próbowałam robić to co raz szybciej. Nie mam pojęcia jak długo waliłam ten worek, ale w końcu poczułam sile ramiona, które odciągnęły mnie od niego. Wyrwałam się ostatkiem sił z uścisku Olli'ego i usiadłam na stole. Napiłam się i zaczęłam głęboko oddychać.
- Jasmin co ty chcesz sobie krzywdę zrobić?! - spytał zły.
- Prawdopodobnie tak. - odparłam nie patrząc na niego.
Tak bardzo nie chciałam go dzisiaj spotkać. Blondyn podszedł do szafki i coś z niej wyciągnął. Położyłam się i oparłam gorący policzek na zimnej powierzchni stołu. Między innymi dlatego to moje ulubione miejsce do siedzenia.
- Daj ręce. - powiedział blondyn.
Nic nie odpowiedziałam, ale nie wyciągnęłam też dłoni. Widziałam znudzenie na jego twarzy. Denerwowałam go. Wiedziałam o tym doskonale, ale miałam zamiar jeszcze trochę go podenerwować. Albo po prostu sobie stąd pójdę. To jest najlepsze wyjście. Wstałam.
- Siadaj. - powiedział twardo.
- Mam to wszystko gdzieś. - powiedziałam i chciałam go minąć.
Złapał moje przedramię. Nie bolało, ale był na tyle silny, że nie mogłam się wyszarpnąć. Zaprowadził mnie do stołu i bez mojej zgody posadził mnie na stole. Wziął moją lewą dłoń. Posmarował kostki, które zdarłam do krwi, maścią i zabandażował. To samo uczynił z lewą ręką. Nie wiem jak ani skąd nagle pojawił się tu Kenneth. Odruchowo cofnęłam się. Uśmiechnął się do mnie czego nie odwzajemniłam.
- Nie bądź taka sztywna. - powiedział podchodząc do nas.
- Kenneth... - skarcił go blondyn.
- A ty zawsze taki radosny? - odparłam.
- Tylko jak do niego przychodzę. - odparł.
Zwróciłam się do blondyna.
- Wybacz Olly, nie powiedziałeś mi, że jesteś gejem. Nie będę przeszkadzać.
Zeskoczyłam na równe nogi. Brunet zaczął się śmiać z mojej wypowiedzi. Szczerze? Nie było mi do śmiechu. Nie wiedziałam co się dzieje. Blondyn nic mi nie mówił, a ja tak cholernie się martwiłam, bo mi na nim zależało. W moich oczach pojawiły się łzy. Po chwili zaczęły płynąć po policzkach, a ja jak najszybciej chciałam znaleźć się jak najdalej od nich. Wyszłam stamtąd nie zwracając uwagi na wołanie blondyna. Jednak złapał mnie nim opuściłam teren fabryki.
- Co się dzieje? - spytał patrząc w moje oczy.
- Nic mi nie mówisz. Zauważyłeś? Wczoraj wybiegłeś bez słowa i chciałeś żeby dzisiaj było normalnie. - głos mi się powoli łamał - Tak ma wyglądać koniec naszej przyjaźni?
- Kto tu mówi o końcu?
- Ludzie, którzy sobie nie ufają nie przyjaźnią się. - mówiłam co raz ciszej.
- Chodź tu. - mruknął z lekkim uśmiechem.
Mocno przytulił mnie do siebie. Odwzajemniłam jego gest. Byłam niższa o głowę od niego. Wystarczyły tylko jego ramiona bym poczuła się bezpiecznie i tak jak było dawniej. Mocno się w niego wtuliłam. Jego ręka delikatnie głaskała mnie po plecach.
- Uwierz, że chciałbym, żeby było tak jak dawniej. - szepnął.
I to zdanie dało mi do zrozumienia, że coś się zmieniło na zawsze. Jednak jednego byłam pewna. Nie było to nic między nami. Akurat z tego mogłam się cieszyć.
- Chodź. - powiedział łapiąc moją rękę - Chcę żebyś poznała Kennetha.
Niechętnie weszłam. Brunet trzymał w ręku łuk. Lekko naprężył cięciwę, która zaraz odskoczyła. Gdy nas dojrzał uśmiechnął się pod nosem. Nie podobało mi się w nim coś. Był dziwny. Taki inny.
- Macie fajne zabawki. - powiedział.
Olly spojrzał na niego tak jakby chciał go zabić. Co jest do cholery? To w końcu dowiem się co to za mafia czy nie?
- Kenneth, ten idiota, jest moim przyjacielem od dawna. - zaczął blondyn - Zawsze taki był. Chyba go za życia kopnął prąd.
CO? REPLAY! Za życia? Przepraszam czy ja widzę ducha? Olly zorientował się, że powiedział za dużo. Przemyśl to powoli. Jakim cudem widzisz kogoś kto nie żyje i można go dotknąć? Czy to nie przeczy nieco fizyce? To przeczy wszystkiemu! Chciałam udawać, że nie usłyszałam tego co słyszałam. Chyba jednak nie potrafiłam. Cofnęłam się krok.
- Brawo. Nie ma co. Mistrz trzymania języka za zębami. - powiedział brunet, a blondyn mocno uderzył go w ramie.
- Jasmin to nie tak... - przerwałam mu.
- Każdy facet, który mi się tłumaczy musi zaczynać zdanie od: to nie tak? Czuję się jak zdradzona dziewczyna, którą nie jestem. Daj mi spokój.
Odeszłam stamtąd. Poszłam do domu. Rodzice siedzieli w salonie i oglądali telewizję. Poszłam do siebie. Mój telefon zaczął dzwonić. Wyłączyłam go. Miałam wszystkiego serdecznie dość. Już pogodziłam się z Olli'm i oczywiście wszystko się spieprzyło! Dlaczego?! Wybiegłam z domu. Na niebie zaczęły tworzyć się czarne, burzowe chmury. Biegłam. Serce biło strasznie szybko. Wydawało mi się. że słyszę teraz tylko je i nic więcej. Po naprawdę długim biegu znalazłam się w moim ulubionym miejscu - nad rzeką pod drzewami. Miejsce z którego widziałam wszystkich i nikt nie widział mnie. Nikomu go nie pokazałam. Usiadłam na ziemi. Wraz z pierwszymi łzami na moich policzkach z nieba zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Po chwili lekka mżawka przerodziła się w prawdziwą ulewę. Wiał bardzo silny wiatr przez co po chwili byłam już całą mokra. Trzęsłam się z zimna, ale dopiero teraz zauważyłam, że nie mam siły się podnieść. Ten trening z rana i bieg tutaj - totalnie mnie wykończyły. Objęłam się ramionami i skuliłam pod drzewem. Próbowałam zachować jak najwięcej ciepła, ale czułam, że tracę przytomność. Coś ciepłego mnie otuliło. Coś co pozwoliło mi nadal nie zamykać oczu. Była to kurtka. Spojrzałam w górę. Z drzewa krople leciały prosto na moją głowę co nieco pogorszyło widoczność, ale rozpoznałam postać.
- Możesz wstać? - spytał.
Zaprzeczyłam tylko ruchem głowy. Chłopak westchnął. Delikatnie mnie objął. Moje zimne ręce zetknęły się z jego gorącą szyją. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Podniósł mnie. Nie miałam pojęcia gdzie mnie zabiera. Wtuliłam się w jego ciepły tors. Cała trzęsłam się z zimna. Po chwili posadził mnie na tylnym siedzeniu w suchym aucie. Sam usiadł za kierownicą i odpalił. Jechaliśmy krótko, a za każdym razem gdy spoglądałam w lusterko, widziałam jego, wpatrzone we mnie, oczy. Zatrzymał się pod jakąś kamienicą. Nie chciałam by ponownie mnie niósł. Co prawda wędrówka po schodach była dla mnie męczarniom, ale dzielnie podążałam za chłopakiem. Otworzył drzwi i znaleźliśmy się w ciepłej i przytulnej kawalerce.
- Drzwi po lewej to łazienka. Weź ciepły prysznic. - powiedział znikając w kuchni.
Otworzyłam drzwi. Łazienka była małym pomieszczeniem. Tylko prysznic, ubikacja, umywalka i lustro. Zamknęłam drzwi na klucz i ściągnęłam z siebie mokre ubranie. Szybko weszłam do kabiny. Gorąca woda rozlała się po moim ciele. Poczułam ulgę. Nie było mi już tak zimno. Kiedy wyszłam z pod prysznica na umywalce leżały suche ciuchy i ręcznik, a mokre zniknęły z podłogi. Sprawdziłam zamek w drzwiach. Był zamknięty. Nie chciałam wnikać w to, jak to się stało. Wciągnęłam na siebie za duże spodnie dresowe, które mocno zawiązałam w pasie i ogromną (jak na mnie) siwą, luźną koszulkę. Wyszłam z łazienki. Zaczęła boleć mnie głowa. Usiadłam na kanapie. Po chwili przyszedł Chris i spojrzał na mnie z uśmiechem. Podał mi (jedne z dwóch) parujący kubek z herbatą. Od razu upiłam łyk. Plecami oparłam się o oparcie i podciągnęłam nogi do klatki piersiowej. Oparłam głowę o miękki materiał.
- W porządku? - spytał.
- Nie bardzo. - odparłam.
- Coś się stało?
A co mam ci opowiedzieć całą moją życiową historię? Pokłóciłam się z przyjacielem, "uciekłam" z domu, nie wiem co się dzieje... Po moim policzku zleciała łza. Szybko ją starłam.
- Nie płacz. - powiedział i wyciągnął rękę w moją stronę.
Nie mogłam się oprzeć tej pokusie i przysunęłam się do niego. Moja głowa oparła się na jego torsie. Jego dłoń delikatnie głaskała mnie po ramieniu, Skrzywiłam się. Po dzisiejszym "treningu" bolało mnie dosłownie wszystko.
- Boli? - spytał.
- Przesadziłam z ćwiczeniami.
- A tak w ogóle to masz chyba kiepski dzień co? - potwierdziłam kiwając głową - Mi zawsze pomagają lody.
Wyplątał się z moich ramion i zniknął w kuchni. Po chwili wrócił z pudełkiem, a raczej dużym opakowaniem lodów i dwiema łyżeczkami.
- Chcesz? - spytał siadając ponownie obok mnie i znów mnie lekko przytulając - Nie są najgorsze. Śmietankowo-truskawkowe.
Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam łyżeczkę. Chłopak trzymał lody na kolanach. Wzięłam trochę. Były całkiem nie złe. Może faktycznie trochę poprawią mi humor? Ściągnęłam bandaż z dłoni. Był już mokry i brudny. Nie nadawał się do niczego.
- Gdzie się tak urządziłaś? - spojrzał na moje ręce.
- Ćwiczyłam. - odparłam cicho.
- Chciałaś zabić tego manekina, czy co? - zaśmiał się cicho.
Nie wyglądał na niebezpiecznego. Był raczej miły. Czemu Olly mnie przed nim ostrzegał? Zatrzęsłam się i  odłożyłam łyżeczkę.
- Zimno ci? - spytał.
- Trochę. - odparłam zgodnie z prawdą.
- Połóż się. - mruknął.
Podniósł się pozwalając mi opaść na miękką kanapę. Skuliłam się lekko. Chłopak okrył mnie kocem i położył się obok. Czekał na jakąś moją reakcję: A może jednak mnie zrzucisz co?. Nie. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w jego ciepły tors.

*Obserwator*
Kiedy się we mnie wtuliła, po moim ciele rozlało się ciepło. Była taka... Słodka? Sam nie wiem. Wszystkie ludzkie uczucia były dla mnie "obce". Inaczej je odczuwałem, chodź złość i nienawiść chyba zawsze pozostaną takie same dla każdego. Objąłem ją lekko ramionami i okryłem czarnym skrzydłem. Znów zadrżała. Zaraz zrobi ci się ciepło. Sam nie wiem co mnie do niej ciągnie. Po prostu czuję, że muszę być obok kiedy mnie potrzebuję. Muszę i tyle. Nikt mnie nie powstrzyma. Włosy przysłoniły jej twarz. Delikatnie je odgarnąłem. Przebudziła się i spojrzała na mnie.
- Śpij dobrze. - szepnąłem, a Jasmin zasnęła.


























________________________________________
cytat z piosenki: Taylor Swift - Blank Space (znacznie: Więc będzie to trwać wiecznie lub spłonie w płomieniach)
Przyjemnie mi się pisało chodź długo ;)
Jestem zawiedziona bo nikt nie skomentował ;(
A tak ogólnie postaram się załatwić jakiś ładny szablon może się uda ;)
Mam nadzieje, że się podobało (KONIECZNIE ZOSTAWICIE OPINIĘ)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 1

I can't believe you let me down
But the proof's in the way it hurts


Kiedy słońce przedarło się przez szybę padło wprost na moją twarz. A tak dobrze mi się dzisiaj spało. Podniosłam się lekko na rękach. Pod lewą coś poczułam. Spojrzałam na kołdrę. W ręce miałam czarne pióro. Skąd ono się wzięło? Było wyjątkowo duże... To było zastanawiające. Jednak wzięłam je i schowałam w szafce nocnej. Wstałam i przeciągnęłam się. Poczułam zimne powietrze i od razu objęłam się ramionami. Nie przypominałam sobie abym wczoraj uchylała okno. Zamknęłam je. Poszłam do łazienki ubrać się i uczesać. Włosy związałam w niedbałego koka. Zeszłam na dół. Przywitałam się z mamą i zjadłam na śniadanie dwa tosty. Po posiłku postanowiłam się przejść. Kiedy tylko zamknęłam drzwi głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. Powoli ruszyłam w stronę parku. Nadal nie wiedziałam co jest grane. Chciałabym, żeby Olly wszystko mi wyjaśnił, chodź z drugiej strony nie mam ochoty z nim rozmawiać. To wszystko zdaje się strasznie pokręcone. Może takie właśnie  jest? Koło mnie przeszła jakaś zakochana para. Westchnęłam. Nigdy nie trafiłam na faceta, któremu mogłabym ufać. W sumie nie miałam nikogo fajnego. Oni wszyscy polecieli na mój wygląd, a okazało się, że jestem dla nich za ciężka charakterem. Niestety... Jednak na razie nie żałuję jeszcze żadnej decyzji w moim życiu. Oby tak zostało. Usiadłam na ławeczce. Minęła mnie kolejna para.
- Słodko, co? - spytał szatyn, którego widziałam wczoraj.
Przyjrzałam mu się. Skąd się tu wziął? Przed chwilą nikt tu nie siedział.
- Aż rzygam tęczą. - przyznałam.
Zaśmiał się. Wywróciłam oczami. Nadal nie znałam jego imienia. Miałam zamiar zignorować polecenie Olli'ego. W końcu niczego mi nie wyjaśnił. Z natury niestety jestem buntowniczką (ale tylko gdy coś mi się nie podoba).
- Znasz moje imię - nie mam pojęcia skąd - ja twojego nie. - powiedziałam.
Chłopak przez chwilę przyglądał się przechodnią. Znów usiadł luźno tak jak wczoraj w klubie. Lecz teraz pewnie było mu mniej wygodniej. To jednak drewno nie skóra.
- Chris. - odparł.
A teraz nasuwa się kolejne pytanie: SKĄD ON MNIE ZNA?! Oczywiście, że o to nie spytałam. Tak... Więcej myślę niż robię. Czasem to dobrze, jednak spontan czasem by się przydał. Zastanawiałam się czy po prostu nie odejść, bo cisza zaczęła mi ciążyć. Coś jednak powstrzymywało mnie. Postanowiłam to przełamać. Chwilę później stałam na prostych nogach.
- To do zobaczenia. - powiedziałam, a on uśmiechnął się.
Spojrzał w moje oczy.
- Szybciej niż myślisz. - mruknął.
Odeszłam kawałek. Dyskretnie spojrzałam za siebie. Ławeczka ponownie stała pusta.
Postanowiłam pójść do fabryki poćwiczyć. Nigdzie mi się w sumie nie śpieszyło. Miałam cały dzień. W końcu znalazłam się na miejscu. Prześlizgnęłam się przez dziurę w ogrodzeniu. Przebiegłam kawałek betonowego placu i cicho weszłam do środka. Kiedy już chciałam wyjść z cienia, doszły do mnie dwa głosy. Jeden należał do Olli'ego. Stałam i przypatrywałam się im próbując jak najwięcej usłyszeć.
- Dzięki, że przyszedłeś Kenneth. - powiedział blondyn.
- Nie ma sprawy. Tylko po co mnie ściągnąłeś? - brunet usiadł na moim ulubionym miejscu.
- Jest pewien problem z upadłym.
- Uściślisz?
- Z Chrisem. - warknął blondyn - Wrócił. Znowu.
- O stary... Poczekaj. Ty się znowu zabujałeś w dziewczynie, a on znowu chce ci ją odbić? - brunet zaśmiał się.
Olly uderzył go w ramie.
- Zamknij się! Dobrze wiesz jak jest. Po prostu obiecałem, że będę ją chronił. On ma się oddalić. Możesz go nawet zabić.
- Olly pomyśl trochę. Znowu robisz to samo co dwa lata temu.
Blondyn spojrzał na Kennetha groźnie i po chwili stali twarzą w twarz.
- A mam jakieś wyjście? - spytał naprawdę wściekły.
- To ty jesteś łowcą. Zgarnij go i po krzyku.
- Ja go od razu zabiję.
- A Rada?
- Mam mnie gdzieś. Wysłuchali i z kwitkiem wysłali do domu.
Brunet zamyślił się.
- No to po prostu ją chroń. Co nie zmienia faktu, że znowu się zakochałeś. - Kenneth zaśmiał się i uchylił przed ciosem blondyna.
- Spieprzaj. - warknął Olly.
- Spokojnie. Wiesz że mi nie wolno przeklinać, bo piórka mi odpadną. - z wielkim śmiechem brunet nagle zniknął.
Nie wierzyłam w to co zobaczyłam. Uciekłam stamtąd. Pobiegłam wprost do lasu. Usiadłam pod jakimś drzewem. Kim był Kenneth? Nigdy go nie poznałam. Czy on też znał dziewczyny? Dlaczego Olly chciał zbić Chrisa? Czy mógłby posunąć się do takiego czynu? Oni należą do jakichś mafii? Upadli, łowcy... Ale kluczowe pytanie to, to kogo chronić ma blondyn i w jakiej "jej" się zakochał... Jeszcze tysiąc podobnych myśli przemknęło przez moją głowę. Jednak najbardziej odbijała się ostatnia. Podniosłam się. W tej chwili wiedziałam tylko jedno: zero kontaktu z Olli'm i Chris'em póki tego nie przemyślę. Ale czy to wykonalne? Szatyn pojawia się nie wiadomo skąd... Podniosłam wzrok. Do tej pory wpatrywałam się w ziemię. Podskoczyłam ze strachu widząc postać szatyna. Do cholery skąd on się tu wziął? Właśnie o tym mówiłam. Na pewno nie. Nie będę z nim rozmawiać. Z zawziętym wyrazem twarzy przeszłam obok jak najszybciej. Chciałam znaleźć się jak najdalej od niego. Wdech... wydech... Ochłoń trochę. Poczułam uścisk w nadgarstku, który mnie zatrzymał. Spojrzałam na chłopaka.
- Czymś zawiniłem? Bo nie przypominam sobie żebym zasłużył na zignorowanie.
Co mu odpowiedzieć? A przede wszystkim CZY mu odpowiedzieć? No dobra... Jedna dyplomatyczna odpowiedź.
- Lepiej dla ciebie jak nie wiesz. - powiedział nie patrząc na niego.
Wyszarpnęłam się i tym razem biegiem ruszyłam w stronę domu. Nikogo tam nie było. Na stole leżała kartka.
Pojechaliśmy na zakupy i do znajomych. Wrócimy koło 18, góra 20 będziemy w domu.
                                                                                   Mama i Tata
No dobra. Może to lepiej, że jestem tu sama. Zawiodłam się na wszystkich. Dziewczyny długo się znają z Olli'm więc nie mam co wątpić w to, że wiedzą o czym chłopak mówił. Czy się bałam? Sama nie wiem. To wszystko jest dziwną tajemnicą, którą mam zamiar rozwikłać. Od czego tu zacząć? Może pokierujmy się telewizją (na myśli miałam film "zmierzch"). Szybko włączyłam komputer. W wyszukiwarkę wpisałam hasło: upadli. Jedyne co znalazłam to jakieś bajeczki o upadłych aniołach i zdjęcia aniołów z czarnymi skrzydłami. Więc wracam do początku. Może w ogóle nie powinnam o tym myśleć? Tymczasowo to dobre wyjście. Mniej myślenia, mniej cierpienia, mnie strachu... Zeszłam na dół i zrobiłam sobie herbatę. Zadzwonił mój telefon - Olly. Odrzuciłam połączenie i kiedy byłam na schodach usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam przez wizjer (judasza). Jedno, małe, malutkie pytanko: CO ON TU ROBI DO CHOLERY?! Kto mógł stać za drzwiami? Za nimi stał Olly. Po cichu chciałam oddalić się nie zdradzając mojej obecności.
- Jasmin wiem, że jesteś w domu. - powiedział - Nie odbierasz telefonu. Coś się stało?
Ty się stałeś i to wszystko co nagle na mnie spadło. Czy to właśnie na mnie to musiało trafić? Dlaczego nie jakaś inna dziewczyna? Jest ich tyle na świecie...
- Jasmin, otwórz, proszę. Chcę z tobą porozmawiać.
Nie mamy o czym. Byłam pewna, że przyszedł mi powiedzieć o tym, żebym uważała na szatyna i się z nim nie kontaktowała i w ogóle nie rozmawiała. To trochę nie możliwe. Oczywiście w praktyce. W teorii wszystko da się zrobić. Przynajmniej dla mnie.
- Cholera, martwię się o ciebie.
Nie miałam serca dłużej trzymać go przy tych drzwiach. Niechętnie przekręciłam zamek i uchyliłam drzwi. Widziałam ulgę na jego twarzy. Był wyjątkowo spięty. Ten Olly, którego znałam zawsze nosił się na luzie. Czyżby coś się zmieniło?
- Porozmawiamy? - spytał.
Wpuściłam go i zamknęłam drzwi. Będę tego żałować. Czuję to. To się nazywa złe przeczucie, które zawszę ignoruję, i które zawsze się sprawdza. Przeszliśmy do salonu. Blondyn usiadł na kanapie. Zrobiłam to samo co on sytuując się w drugim kącie sofy.
- Uprzedzam, że jeśli znowu będziesz mi mówił co mam robić i nie wyjaśnisz totalnie to oleję. - nigdy jeszcze nie byłam tak poważna.
Zauważyłam, że najzwyczajniej w świecie bałam się tej rozmowy, może nawet jego. Ale chyba każdy kto usłyszałby. że jego przyjaciel jest zdolny do morderstwa przeraziłby się nieco. Żywym przykładem jestem ja, jak by ktoś nie wierzył. Olly uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
- Nie. Po prostu chcę żebyś na siebie uważała. Ten gość, z którym wczoraj rozmawiałaś jest niebezpieczny. - spoważniał.
- Tak jak ty.
Naprawdę powiedziałam to na głos? Zabiję się. Nie miałaś się zdradzić. Przecież wcale dzisiaj nie byłam w fabryce i wcale nie słyszałam o czym rozmawiali. Wcale... Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- O czym mówisz? - spytał próbując złapać moje spojrzenie.
- O niczym. - odparłam i przeszłam do kuchni - Chcesz herbatę?
Chłopak złapał mój nadgarstek i odwrócił mnie do siebie, a moje serce ze strachu zabiło mocniej. On od razu cofnął się.
- Dlaczego się mnie boisz? - spytał - Co zrobiłem?
Nic nie rozumiał. Przede wszystkim nic nie wiedział - tak powinno zostać. Ale co mu odpowiedzieć? Szukałam w głowie dyplomatycznej odpowiedzi, ale żadna nie pasowała do sytuacji. Pech...
- Wydaje ci się. - odparłam - Dlaczego miałabym się ciebie bać? - tylko to przyszło mi do głowy.
- Ty mi powiedz.
Uważnie mi się przyjrzał. Wpatrywałam się w kąt pomieszczenia. Dostrzegłam jak nierówno docięte są tu płytki. Czemu wcześniej tego nie widziałam? Wracając do mnie i tego w jak bardzo kiepskiej sytuacji jestem;
- Co chcesz usłyszeć?
- Prawdę.
Czy on na wszystko musiał mieć tak szybką i prostą odpowiedź? Oczywiście tylko ja zastanawiać mogłam się jaka jest prawda.
- Ok. Prawda jest taka, że ci nie ufam Olly. - przez jego twarz przemknął ból. Udawałam, że tego nie widzę - Ani tobie, ani dziewczyną. Coś przede mną ukrywacie, wiem to. Szkoda tylko, że chcecie bym wam ufała gdy sami nie ufacie mi na tyle, żeby zdradzić mi "sekret",
- To nie tak... - przerwałam mu i spojrzałam w jego oczy.
- Nie chcę wiedzieć jak. Wyjaśnienia tego nie są mi potrzebne. Nie tylko ty potrafisz zranić wiesz?
Teraz zmiękł. Widziałam po nim. Więc wcześniej nie domyślił się, że mnie zranił? Mogłam mu tego nie mówić. Nie powinien wiedzieć tego co przeżywam. To może odwrócić się przeciwko mnie, ale ja paplam i paplam... Jego ciepłe ramiona mnie lekko objęły. Nie miałam jak uciec.
- Nie chcę cię krzywdzić. - wyszeptał mi do ucha. Chcę cię chronić.
Odsunęłam go od siebie.
- Szkoda tylko, że nie widzisz tego, że nie chronisz, a ranisz.
Wyszedł. Bez słowa, po prostu zostawił mnie samą na środku kuchni. Co czułam? A da się to opisać?! Nie wiem czy byłam bardziej wściekła czy smutna. Dlaczego wściekła?! Bo mi na nim zależało! Był dla mnie jak brat i odwracał się ode mnie! Na świecie nie ma sprawiedliwości! Nie ma i nigdy nie będzie!
Kiedy trochę mi przeszło leżałam w łóżku i płakałam. Dokładnie całą godzinę. Potem przyszli rodzice. Zeszłam na dół. Niczego nawet nie zauważyli z czego cieszyłam się. Po powrocie do "mojego królestwa" usiadłam przy biurku i wzięłam do ręki pierwszą lepszą książkę z półki. Zapaliłam lampkę. Na okładce widniał napis: Czynnik miłości. Polska książka typowo młodzieżowa. Teraz tego mi trzeba. Oderwania się od rzeczywistości, która zaczęła mi ciążyć.

*Obserwator*
Dzisiejszej nocy też postanowiłem do niej zajrzeć. Jej niecodzienne zachowanie zaniepokoiło mnie. Okno było uchylone. Otworzyłem je i wszedłem do pokoju. Wystraszyłem się, że dziewczyna mnie nakryje, bo nie było jej w łóżku, a skądś docierało do mnie światło. Spojrzałem w prawo. Uśmiechnąłem się na sam jej widok. Półleżała na biurku z książką w ręce. Podszedłem nie wydając żadnego odgłosu by jej nie zbudzić. Wyciągnąłem z jej dłoni powieść. Litery nie układały się dla mnie w żadne sensowne słowo. Inny język. Odłożyłem ją środkiem na blat, by wiedziała gdzie skończyła. Delikatnie wziąłem ją na ręce. Jej ciepłe dłonie opadły na moją szyję, a cała jej sylwetka oparła się o mój tors. Nigdy się tak nie czułem. Ciepło rozlało się po moim ciele. Znów wydała mi się taka krucha. Blondyn ponownie ją zranił. To dlatego sięgnęła po książkę. Byłem pewny, że chciała uciec z tego świata. Ułożyłem ją na łóżku, jednak widziałem po niej, że nie chciała bym odszedł. Ponownie położyłem się obok niej. Z jej zamkniętych oczu zaczęły wylatywać łzy. Nie mogła obudzić się z koszmarnego snu. Kiedy na nią patrzyłem czułem ukłucie w sercu - jak tak śliczna i niewinna istota mogła tak bardzo cierpieć? Ostrożnie objąłem ją ramionami przytulając do siebie. Dłonią lekko starłem łzy z jej ciepłych policzków. Okryłem ją skrzydłem. To ono pozwalało mi na zapewnienie jej lepszych snów. Po chwili brunetka spała spokojnie. Delikatnie nachyliłem się do jej ucha:
- Nie pozwolę by ktokolwiek cię skrzywdził.























_________________________________________
* cytat z piosenki: Sam Smith I'm Not The Only One (znaczenie: nie mogę uwierzyć, że mnie zawiodłeś ale dowodem jest ten ból)
Uff... nawet nieźle. Ale to moja samo ocena, co wy sądzicie? Myślę, że ujdzie ;)
Piszcie co myślicie
PS: odpowiada wam długość rozdziału?

niedziela, 25 stycznia 2015

Prolog

Znajdowałam się w starej, opuszczonej fabryce. Do moich uszu dochodził tylko szczęk prętów i nasze głośne oddechy. Ja i Olly ćwiczyliśmy dziś walkę na "kije".
- Co tak słabo dzisiaj? - spytał ze śmiechem podskakując nad prętem który miał uderzyć go w nogi.
- Dopiero się rozkręcam. - odparłam.
Mocno się zamachnęłam, a kij odbił się od ramiona chłopaka. Blondyn skrzywił się i złapał obolałe miejsce.
- Nigdy więcej nie będę ci dogryzał. - powiedział sycząc z bólu.
Z niewinnym uśmiechem podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam małą, całkowicie białą tubkę z kremem. Podeszłam do chłopaka i delikatnie rozsmarowałam żel na już powstającym siniaku. Zakręciłam pojemnik i odłożyłam go na miejsce.
- Lepiej? - spytałam siadając na stole i upijając łyk wody.
- Tak. - odparł i usiadł obok.
Nadal do końca nie wiedziałam po co to robię. Walczyłam, bo czułam, że powinnam. Olly był moim najlepszym przyjacielem i zaoferował swoją pomoc. Bardzo dobrze walczył. Mogłam się wiele od niego nauczyć. Zaliczyłam już "egzamin" z podstawowej walki bez użycia broni i strzelanie z łuku. Zastanawiałam się czasem skąd to wszystko umie, ale gdy pytałam odpowiadał tylko:"Przecież wiesz, że z kosmosu." i śmiał się zamieniając wszystko w żart. Nie naciskałam. Byłam mu tylko wdzięczna, że mi pomaga. Usłyszeliśmy szczęk drzwi. Po chwili z mroku wyłoniły się sylwetki Diany i Ameli.
- Co wy tacy rozebrani? - spytała ze śmiechem Diana.
Rozebrani? To były po prostu stroje sportowe. O ile brak koszulki u Olli'ego i szorty można nazwać strojem sportowym. Ja miałam na sobie szorty i podkoszulek na ramiączkach, który nie zakrywał brzucha.
- Tak dla śmiechu. - odparłam na co ona się zaśmiała.
- Za dużo czasu spędzacie razem i zaczynasz robić się kąśliwa Jasmin. - powiedziała Amelia.
- Nie. Po porostu mam lepszy dzień. Przywaliłam mu solidnie i mi ulżyło. - odparłam rozbawiona.
- No co ty Olly! Serio? Dałeś się jej zlać? - sarkazm wypłynął z ust Diany.
Na jej twarz wpełzł uśmiech. Blondyn stanął na przeciwko niej. Spojrzał na nią z góry i powiedział.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? - do ręki wziął pręt.
- Już się tego nie boję. - odparła na co on się roześmiał.
No tak. Oni znali się długo. Ja byłam "nowa". Jednak szybko się z nimi zaprzyjaźniłam. Mieszkałam w Londynie już dwa miesiące. Od początku się polubiliśmy. Cieszyłam się. Dziewczyny były ogromnym wsparciem. Zawsze mogłam na nich polegać, a Olly... On był dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Mogłam mówić im wszystko. Zawsze mieli jakiś pomysł na rozwiązanie problemu. Szczególnie na to jak ściągać na klasówce. Dobrze, że zaczęły się wakacje. Nie trzeba chodzić do szkoły i można się polenić. Tym bardziej, że nie do końca przyzwyczaiłam się jeszcze do języka. Zeskoczyłam ze stołu i poszłam się przebrać. Naciągnęłam na siebie moje zwyczajne siwe rurki i czarną luźną koszulkę na krótki rękaw.
- Olly cię podglądał! - krzyknęła Amelia wraz z Dianą gdy tylko mnie zobaczyły.
Podrzuciłam włosy do góry wyjmując je spod koszulki.
- Mam ci jeszcze raz przylać? - spytałam go.
- Kłamią. - powiedział z uśmiechem mijając mnie.
Stanęłam obok dziewczyn. Wciągnęłam na ramiona czarną, skórzaną kurtkę i poprawiłam kołnierzyk.
- To co dzisiaj imprezka? - Diana uśmiechała się zachęcająco.
- Jasne. - odparła Amelia i obie spojrzały na mnie.
Głupio było mi znowu odmówić, ale ja po prostu nie lubiłam chodzić do klubów. Tańczenie i podrywanie chłopaków to nie dla mnie. Spojrzałam w podłogę. Od początku znajomości próbowały namówić mnie na jakiś wypad.wtedy mogłam wykręcać się nauką i zakazami rodziców, ale teraz jest lato. Nie uwierzą.
- No dalej. - powiedziała Diana - Nigdy z nami nie byłaś.
- No właśnie. - pomagała jej Amelia - A z nami jest najlepiej.
Zaśmiałam się. Po chwili dołączył do nas Olly ubrany w czarne spodnie i ciemną koszulkę.
- Co jest? - spytał.
- Jasmin znów wykręca się od imprezy. - poskarżyła Dian.
- Wcale, że nie. - odparłam wiedząc, że chłopak przygląda mi się. Spojrzałam na niego - Nawet nie zdążyłam zacząć.
Zaśmiał się. Dla mnie to nie było śmieszne. Po prostu byłam inna. Zawsze sama. Może dlatego nigdy nikt nie wyciągnął mnie na imprezę? Sama nie wiem...
- Daj spokój Jami. - powiedział obejmując mnie po przyjacielsku ramieniem - Będzie fajnie.
Na pewno. Jednak dałam się wyciągnąć. Nie mogłam odmówić im kolejny raz. W domu zjadłam coś szybko i przebrałam się. Zakładałam, że Dianie nie spodoba się to, że pójdę w spodniach, ale założyłam to. Ostatecznie mogłam mieć dłuższą koszulkę, ale przeżyję. O 20:30 przyszli po mnie. Słońce powoli zachodziło. Niebo rozbłysło czerwienią, pomarańczem, a nawet różem. Powoli rozmawiając szliśmy w stronę ich ulubionego klubu. W końcu byliśmy na miejscu. Był to dość spory lokal. Na środku pomieszczenia znajdował się duży parkiet. Po lewej bar dość duży. Po prawej rozciągały się czarne, skórzane kanapy. Mój wzrok przyciągnął sam siedzący szatyn. Chłopak również na mnie spojrzał więc odwróciłam wzrok. W prawym rogu było przejście do części z bilardem, piłkarzykami itp.
- Dziewczyny zamówić wam coś? - spytał Olly.
- Tak chcę drinka. - odparła Diana.
Chłopak spojrzał na nią z bezradnością na co wzruszyła ramionami. Ja i Am zostałyśmy przy coli. Olly był od nas dwa lata starszy i jako 19-latek mógł kupować alkohol co Dian wykorzystywała. Znalazłyśmy wygodną kanapę. Wygodnie usiałam obok oparcia. Po chwili wrócił chłopak, a ja zorientowałam się dopiero, że dziewczyny już są na parkiecie i zaczepiają przypadkowych gości. Uśmiechnęłam się. Jak one tak mogą? Blondyn wyciągnął do mnie rękę.
- Zwariowałeś? Nie umiem tańczyć. - odparłam podpierając głowę na ręce, którą opierałam na oparciu kanapy.
- Tak, dziewczyny wspomniały mi, że miałaś zajęcia z tańca.
Westchnęłam i złapałam jego rękę. Miałam ochotę zabić dziewczyny. Musiały mu wygadać akurat przed imprezą? Nie lubiłam tańczyć. Nie. Lubiłam, ale solo. Chłopak delikatnie okręcił mnie wokół własnej osi. Na jego ustach zatańczył uśmiech.
- Ślicznie wyglądasz. - powiedział przyciągając mnie lekko do siebie.
- Dzięki. - odparłam z uśmiechem - Olly gdzie właściwie się urodziłeś?
Spojrzałam w jego oczy, a on uciekł wzrokiem.
- Musimy rozmawiać o mnie? - spytał z lekkim wyrzutem.
- Nie. - mruknęłam cicho i spojrzałam w ziemie.
Natychmiast poczułam na sobie spojrzenie chłopaka. Delikatnie uniósł moją głowę. Musiałam spojrzeć w jego błękitne oczy.
- Nie chciałem tak odpowiedzieć. - odparł - Po prostu nie lubię rozmawiać o sobie.
- Ja też nie. - teraz broniłam się będąc po prostu twardą.
Tak już miałam. Zazwyczaj kiedy ktoś sprawiał mi przykrość odwdzięczałam mu się tym samym. Jednak później wypłakałam to co musiałam i wcale nie było mi lepiej.
- Ej... - mruknął. Spojrzałam na niego - Zrozum. Nie chcę zepsuć takiego fajnego wieczora.
Ugryzłam się w język, bo już chciałam mu czymś dopiec. Westchnęłam tylko i przytuliłam się do niego. Akurat był wolniejszy kawałek więc bujaliśmy się w rytm muzyki. Jego ramiona wydawały mi się bezpieczne. Dlaczego? To trochę mnie dziwiło. Nikomu w końcu nie zaufałam tak jak jemu. Po chwili siedzieliśmy na kanapie. Napiłam się gazowanego napoju. Bąbelki nieprzyjemnie drażniły moje gardło, ale sam napój był pyszny. Olly musiał iść do toalety i zostawił mnie samą. W tłumie ludzi próbowałam wzrokiem odnaleźć dziewczyny. Jednak okazało się to niewykonalne. Poczułam jak sofa zapada się pod wpływem nacisku. Spojrzałem w lewo. Obok mnie usiadł szatyn. Nie znałam go, ale to chyba on przyciągnął mój wzrok kiedy weszliśmy. Siedział ciągle mi się przyglądając a ja nie mogłam wytrzymać już jego spojrzenia.

- Szukasz czegoś? - spytałam upijając łyk napoju.
- Można tak powiedzieć. - odparł i uśmiechnął się.
No sorry dziwny nieznajomy, ale w grach słownych to ja jestem mistrzem. W końcu miałam dobrego nauczyciela. Zaśmiałam się w duchu.
- Nie bywasz chyba w takich miejscach jak to, co? - wygodnie oparł się w kącie o sofę i oparł stopę prawej nagi na lewym kolanie.
- Nie rozmawiam raczej z takimi gośćmi jak ty. - odparłam.
Zaśmiał się. Mówiłam, że jestem niezła. A raczej pomyślałam o tym, ale nie ważne... On wydał mi się dziwny, ale z drugiej strony... Nawet się nie przedstawił.
- Nie martw się Jasmin. Jeszcze zdążymy się poznać. - odparł i wstał.
Kiedy odchodził minął się z Olli'm, który grozie na niego spojrzał. Dlaczego? Znają się? Jeśli tak to na pewno nie są przyjaciółmi. Blondyn usiadł obok mnie.
- Rozmawiałaś z nim? - spytał.
- Tylko chwilę... - w tym jest coś złego?
- Masz go unikać i w ogóle się do niego nie odzywać.
- Dlaczego?
- Bo ja tak powiedziałem.
"Bo ja tak powiedziałem" ma mi starczyć? Na pewno nie. Nie wiem o co chodzi blondynowi, ale mi się to nie podoba. Nie będę robiła czegoś co mi powiedział i nawet nie wyjaśnił. Wybacz Olly ale nie znasz mnie jeszcze jako buntowniczki. Wstałam i wyszłam stamtąd nie zważając na wołania chłopaka. Wróciłam do domu. Rodzice już spali. Po cichu weszłam do góry i wzięłam szybki, gorący prysznic. Ubrałam się w piżamę i położyłam do łóżka. O co chodziło Olli'emu? Dlaczego nic nie chce mi mówić? Nie ufa mi? Mówię mu wszystko, traktuję jak brata... Może on tego nie widzi? Nigdy nie zaufałam żadnemu facetowi tak jak jemu. Chyba się pomyliłam. Chciałam, żeby to był tylko zły sen. Jednak to była rzeczywistość. Ta której nienawidziłam.

*Obserwator*
Przysiadłem na parapecie jej pokoju. Już spała. Machnąłem ręką, a okno uchyliło się. Delikatnie otworzyłem je i usiadłem na fotelu obok jej łóżka. Była taka bezbronna. Taka sama. Blondyn jest idiotą, który ją rani. To nie sztuka kogoś chronić. Ważne jest by ta osoba ufała swojemu obrońcy. Ona już mu pewnie nie ufa. Jasmin miała złe sny. Czułem to. Wierciła się na łóżku nie potrafiąc się wybudzić z koszmaru. Położyłem się koło niej a moje czarne skrzydło okryło jej kruchą sylwetkę. Po chwili na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Mimo, że nadal leżała skulona, spała tak słodko, że nikt ni byłby w stanie obudzić jej. Wszystkim byłoby szkoda... Jej kasztanowe włosy rozlały się na poduszce kiedy odwróciła się w moją stronę.
- Śpij. - szepnąłem.






















__________________________________________
Więc mamy jako takie wprowadzenie. Nie mam pojęcia jak długo je pisałam ale jestem nawet zadowolona ;)
Mam nadzieje, że wam również będzie się podobać. Zostawcie swoją opinię w komentarzu ;)