wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 12

Sometimes cry
Sometimes smile
What is this?
Ha, ha funny... This is me...


Obudziłam się w fabryce. Było już jasno. No tak. Musiało być już późno. W styczniu późno robiło się jasno. Tak gdzieś koło ósmej... Usiadłam na stole. Tak właśnie tam zasnęłam. I wyjątkowo dobrze spałam. Dziś będzie już pół roku odkąd Chris zniknął. Mój moto stał przy wejściu. Tak naprawdę przez te 184 długich dni nic się nie działo. Każda kolejna doba wyglądała jak poprzednia:
Wychodziłam bez słowa z domu
Szłam na trening
Biegałam po mieście
Szliśmy na imprezę
A potem lądowałam w magazynie czytając jakieś zapiski (jak się dowiedziałam) Jonathan'a lub jadąc na miasto.
- Jasmin, jesteś tu? - usłyszałam Olli'ego.
Po chwili wyłonił się z cienia, który zawsze panował w tym budynku.
- Tak. Coś się stało? - ziewnęłam zasłaniając usta dłonią.
Blondyn z poważną miną podszedł do mnie. Chyba coś przeskrobałam. Tylko co? Przecież grzecznie ćwiczę i przychodzę na czas. A poza tym dopiero się obudziłam więc co mogłam zrobić źle?
- Wiesz jak się martwią twoi rodzice? - skarcił mnie spojrzeniem.
Nie. On o tym nie wiedział, czy mu się wyrwało?
- Poprawka. - mruknęłam niezadowolona - Moi opiekunowie.
Chłopak zmarszczył brwi. To oznaczało, że nad czymś intensywnie myśli. Ale nad czym? Nad moim zachowaniem? Przecież wszyscy zauważyli, że nieco się zmieniłam.
- Naprawdę tyle teraz dla ciebie znaczą? - spytał opierając ręce po obu stronach mojego ciała i spoglądając mi w oczy - Ludzie, którzy byli z tobą od dziecka, wychowywali cię i darzyli miłością naprawdę teraz nie są dla ciebie ważni?
- To jest trudny temat. - mruknęłam i chciałam odejść ale mi nie pozwolił uziemiając mnie w poprzednim miejscu.
- Jednak chcę żebyś mi odpowiedziała.
Spojrzałam w jego oczy. Z moich promieniował chłód. Lecz po chwili mocno się do niego przytuliłam. Odwzajemnił to.
- Po prostu ciężko jest mi zrozumieć to, że tak po prostu mogli mnie okłamywać całe życie. Nawet jeśli byli dobrzy teraz nie mogę o tym myśleć, bo czuję do nich żal.
Nie pewnie popatrzyłam na niego. Uśmiechnął się lekko.
- Wszystko rozumiem. - mruknął - Ale mimo wszystko minęło już dużo czasu... - przerwałam mu.
- Ale nie wystarczająco dużo.
Kiwnął głową w geście zrozumienia. Dziewczyny przyniosły nam coś do jedzenia, a potem zaczęliśmy trening. Przez te 6 miesięcy zaliczyłam kilka sprawdzianów i teraz ćwiczyliśmy całą czwórką. Dzisiaj miałam godzinę z Amelią, pół godziny z Dianą i półtorej godziny z Olli'm. Wyrobiły mi się mięśnie i nie miałam już problemów z wstawaniem. Miałam też dużo czasu na przemyślenia. Na mojej szyi istniały trzy cienkie białe kreseczki (ślad po Ian'ie). Obiecałam sobie, że kiedyś mu oddam z nawiązką. Za jakiś czas będę w stanie to zrobić. Usłyszeliśmy kroki i znieruchomieliśmy jak na sygnał.
- To tylko ja. - powiedział mój ojciec. Jego wzrok powędrował do motoru - Więc jednak poszłaś do magazynu Jona. Uwielbiał ten motor. - uśmiechnął się.
Tylko mu się przypatrywałam. W końcu on również nie pokazywał się od zniknięcia szatyna. Może te sprawy są jakoś powiązane? Jeśli tak to nie daruję Bill'owi.
- Olly mam informację. - powiedział.
Blondyn i dziewczyny usiadły na stole. Podeszłam do nich.
- Nie chcę żeby Jasmin wiedziała. - powiedział mój ociec.
- Nie zmienisz tego. Jest łowcą i twoją córką. Ma prawo. - powiedział Olly.
Bill spojrzał na mnie z troską po czym zaczął mówić:
- Dowiedziałem się gdzie dokładnie zabrali Marthę. Jest w lochach u Ian'a. Zawładną UnderLandem. Wszystkie demony mu się podporządkowały. Obiecał im władzę nad światem. Mniejsza o to. Żeby ją odbić musimy przedostać się między 10 tysiącami demonów. A to i tak nie wszystkie. Tyle udało mi się zliczyć w samych lochach, a ponad nimi jest pewnie tych bestii dwa razy więcej.
Coś mi nie pasowało. Czy tylko mi wydało się to podejrzane? Uważnie przyjrzałam się mężczyźnie.
- Skoro jest tam tak dużo demonów jak udało ci się tam wejść i wyjść? - spytałam bacznie obserwując jego twarz.
Uśmiechnął się łagodnie patrząc na mnie. Byłam czujna. Po prostu czułam zagrożenie z jego strony.
- Przebrałem się za jednego z nich, Na szczęście mnie nie rozpoznali.
Nie wierzyłam mu. Olly to widział. Dziewczyny wraz z nim zabrali mnie. Stanęli tyłem do Bill'a. Ja go widziałam.
- Co ty robisz? - spytał blondyn - To twój ojciec.
Po chwili zobaczyłam demona z nożami w rękach stojącego za moimi przyjaciółmi. Nie umiałam nic wykrztusić, ale pierwsze co zrobiłam to złapałam sztylet i rzuciłam nim w bestię. Dostał w ramię. Upadł na ziemię i przeturlał się kilka metrów. Podniósł się i wyciągnął z ramienia ostrze. Uśmiechnął się do mnie.
- Nieźle Emmo. - mruknął.
- Ian. - warknął Olly - Gdzie Bill?
- Z Marthą. Czekam, aż ich córeczka będzie chciała ich odbić. - nagle stanął na przeciwko mnie.
Jego dłoń dotknęła mojego policzka. Mój oddech mimowolnie przyśpieszył. Poczułam pulsujący ból w szyi. Zacisnęłam zęby. Moja dłoń owinęła się na rękojeści kolejnej broni. Wbiłam ją w brzuch demona.
- Odważna jesteś. - mruknął - Ale to tylko łaskocze. Nic więcej. - zaśmiał się i zniknął.
Więc jak mam go zabić? Jak mam sprawić, że nie będę czułą tego upokorzenia, płynącego z moich ran.
- Jasmin... - zaczął Olly.
Zaprzeczyłam ruchem głosy by nic nie mówił. Wsiadłam na motor i ruszyłam na zamkniętą bramę. Otworzyła się pod naciskiem koła. Bałam się, byłam zła, smutna... Nie wiem! Mocno przekraczałam wyznaczoną prędkość lecz po chwili znalazłam się poza miastem. Do tej pory nie wyjeżdżałam poza Londyn. Zatrzymałam się kilkadziesiąt kilometrów poza miastem. Miejsce, które wybrałam jako postój to łąka. Usiadłam na ziemi. Nie była pokryta śniegiem. Dlaczego zawsze muszę być sama? Brakowało mi Chrisa. Ciągle o nim myślałam. Często o nim śniłam. Żebym chociaż wiedziała gdzie jest i co robi... Byłabym może trochę bardziej spokojniejsza. Nie chciałam tylko wiedzieć czy mu na mnie zależało, bo im bardziej o tym myślałam tym bardziej wychodziło na to, że nie... Wstałam i zwróciłam się w stronę motoru. Skamieniałam. Koło niego stał chłopak w skórzanej kurtce i ciemnych włosach. Zrobiłam kilka kroków do przodu. Był to Jonathan. Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się.
- Hej, Jasmin. - powiedział.
Jak to możliwe. Przecież widziałam go jako ducha. Nie mogłam tego pojąć.
- Jak? - spytałam tylko.
Zaśmiał się. To wcale nie było zabawne. Czułam się cholernie bezsilna.
- Ci z góry stwierdzili, że ci się przydam i zwrócili mi życie w zamian za wieczną służbę.
Zerwał się okropny wiatr. Drzewa zaczęły szumieć. a moje włosy przesłoniły mi zupełnie widoczność. Objęłam się ramionami. Było mi zimno - miałam na sobie tylko jakąś bluzę w której zasnęłam. Chłopak położył na moich ramionach swoją kurtkę.
- Ja poprowadzę. Wsiadaj. - powiedział.
Usiadłam za nim i mocno go objęłam. Nie jechaliśmy długo. Zaparkował pod domem.
- Wejdziesz? - spytałam stojąc pod drzwiami.
- Po to tu przyjechałem. - mruknął z uśmiechem.
Odwzajemniłam jego gest. Otworzyłam drzwi i weszłam. Do moich opiekunów zaczęłam od jakiegoś czasu mówić po imieniu, ale z szacunkiem. Nie zależało mi na tym by sprawiać im przykrość.
- Jestem! - krzyknęłam.
Ściągnęłam kurtkę i powiesiłam ją. Weszliśmy wraz z chłopakiem do kuchni i spojrzeliśmy na małżeństwo siedzące przy stole.
- Jonathan! - powiedziała z uśmiechem Mara i przytuliła mojego brata.
Kevin również się z nim przywitał. Blondynka również spytała o to jak to się stało, że chłopak wrócił. John powiedział, że zwrócono mu nieśmiertelność, ale jeśli zginie czeka go wieczna służba. Brzmiało to okropnie, ale wytłumaczył mi, że po prostu będzie aniołem, którym był też do tej pory. Poszliśmy do mojego pokoju. Był tam lekki bałagan. Szczególnie na biurku.
- Olly powiedział, że się zmieniłaś. - zaczął chłopak przyglądając mi się.
Odwróciłam wzrok. Kiedyś (przysięgam) zabiję blondyna.
- Nie. - odparłam i usiadłam na łóżku.
Usiadł obok mnie. Nie patrzyłam na niego. To prawda. Trochę się pozmieniało w moim życiu i trochę się zmieniło u mnie. Trochę się zmieniłam, ale miałam nadzieję, że nikt tego nie widzi.
- To przez Chris'a? - skąd wiedział o szatynie?
Teraz naprawdę byłam zła. Nie no Olly to już jest w grobie! Jak mógł mu to powiedzieć? To moja osobista sprawa. Jeślibym chciała sama bym mu powiedziała. To powinno zostać tylko moje. Czemu blondyn tego nie uszanował?
- Nie. - powiedziałam twardo.
- Ej, nie obrażaj się na Olli'ego. Chciał dobrze.
- To tylko i wyłącznie moja sprawa. - spojrzałam na niego - Jakbym chciała, to bym ci powiedziała. Olly za bardzo wtrąca się w moje życie.
- Drażliwy temat. - mruknął do siebie John.
- Żebyś wiedział.
Wypuściłam powietrze z ust. Trochę się uspokoiłam. Jonathan przytulił mnie. Odwzajemniłam jego gest.
- Jak bardzo zdążył namieszać ci w głowie? - spojrzałam w jego oczy.
Za bardzo.
- Nie namieszał mi w głowie. - odparłam.
- To dlaczego ciągle jesteś przez niego smutna?
- Nie jestem...
- Nie kłam. Obserwuję cię od 184 dni.
Westchnęłam. Życie wydawało mi się przez tamten czas takie niesprawiedliwe. Cieszyłam się, że mam chociaż jego. To dziwne mieć brata, o którym się wcześniej nie wiedziało. Oparłam głowę na jego ramieniu i spojrzałam na krople deszczu spływające po szybie.
- Sama nie wiem. - mruknęłam odpowiadając na jego pytanie.
Objął mnie ramieniem. Zamknęłam oczy. Poczułam się bardzo zmęczona.
- Śpij. Obiecuję, że zostanę.
Ziewnęłam i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Obudziłam się z głową na poduszce. Byłam przykryta kołdrą, a włosy miała w totalnym nieładzie. Podniosłam się. John siedział przy moim biurku.
- Hej. - powiedziałam cicho.
- Cześć. - odparł z uśmiechem i usiadł koło mnie - Wyspałaś się?
- Nie bardzo. - ziewnęłam i przetarłam twarz dłońmi.
- Zjedz coś i pójdziemy do fabryki, ok?
Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Szybko poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Wciągnęłam na siebie czarną bokserkę i siwe rurki. Na ramiona wzięłam czarną bluzę. Szybko zbiegłam na dół. Wyciągnęłam z lodówki jakiś jogurt i wyszłam zamykając dom. Usiadłam na motorze za Jonathan'em.
- Nie zdrowo jeść w biegu. - mruknął.
- Jakoś dam radę. - uśmiechnęłam się do niego lekko.
Po szybkiej jeździe znaleźliśmy się na miejscu. Weszłam do środka. Zauważyłam dwie postacie. Z blondynem rozmawiał Lucas. Podbiegłam do nich. Szatyn umilkł. Spojrzałam na niego wyczekująco. Odwrócił wzrok. Byłam pewna, że coś wie.
- Powiedz mi. - poprosiłam.
- Nie mogę. - nie spojrzał na mnie,
W moich oczach stanęły łzy. Więc jednak nie chciałam wiedzieć. Chris'owi widocznie od początku na mnie nie zależało. Poczułam się okropnie.
- Jasmin... - zaczął John.
- W porządku. - warknęłam i poszłam się przebrać.
Gdy wróciłam mój bart przyłączył się do rozmowy, ale wszystkie szepty ucichły gdy mnie dojrzeli. Minęłam ich obojętnie chodź zabolało. Wiedząc, że John i Olly coś wiedzą i rozmawiają o tym za moimi plecami... Ciężko było. Ale postanowiłam nie uciekać. Raz pokażę, że jestem silna. W końcu muszę dać radę. Mam być w końcu łowcą, tak?! Moje całe ciało krzyczało. Chciałam to jakoś opanować więc zaczęłam ćwiczyć. Nie wiele to pomogło więc po dwóch godzinach powiedziałam tylko, że idę biegać. Wyszłam. Ruszyłam powoli przez deszcz, ubrana w siwe dresy i tego samego koloru, dresową bluzę. Naciągnęłam kaptur na głowę. Co się działo z Chris'em? Musiałam się dowiedzieć. Ale nawet jeśli to co zrobię jak już będę wiedziała? Chcę chociaż wiedzieć czy on żyje... Usiadłam na ławce w parku. Oparłam głowę na rękach. Z moich oczu wypłynęło kilka łez. Mijało mnie wiele przechodniów, ale każdy się śpieszył chowając się pod parasolem. Życie w ciągłej ucieczce to nie życie. Zdążyłam się tego nauczyć. Zauważyłam, że od pewnej chwili bez ruchu stoi mi przed oczami para butów. Zmarszczyłam czoło. Pociągnęłam nosem i podniosłam głowę. Nie chciałam go teraz widzieć. Po co za mną poszedł?
- Słuchaj nie mogę ci za dużo powiedzieć. - mruknął.
- To po co za mną poszedłeś? - wytarłam twarz.
- Bo widzę, że za nim tęsknisz. Ten idiota kazał mi nic nie mówić, ale mam to gdzieś. Nie martw się. Ten dureń żyje. Na razie w nic się nie wplątał. - chociaż trochę mi ulżyło - Myślę, że powinniście pogadać.
- Lucas, my już nie mamy o czym rozmawiać.
Ta prawda mnie bolała, ale musiałam  ją w końcu przyjąć. Chris mnie zostawił. Nie chciał naszego związku i odszedł. Ok. Nie będę naciskać, nie ma powodu.
- Nie rozumiesz. - mruknął z uśmiechem szatyn.
Cmoknęłam go w policzek.
- Dziękuję. - wyszeptałam i pobiegłam dalej.




























____________________________________________
(tłumaczenie: czasami płacze, czasami się uśmiecha, co to jest? Ha, ha zabawne... To jestem ja...)
Najdłuższy jaki do tej pory napisałam ;) jestem z niego nawet zadowolona
mam nadzieje, że wam też się podobał (zostawcie komentarz) :D

1 komentarz:

  1. Podziwiam Cię!
    Ja bym nie dała rady, no może nie nie dała rady, ale nie byłabym w stanie codziennie dodawać rozdział.
    Jesteś niesamowita :D
    A rozdział jest super, lecę czytać kolejny :*

    OdpowiedzUsuń