niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 4

And I just can't keep living this way
So starting today, I'm breaking out of this cage
I'm standing up, I'ma face my demons


- Jasmin wstawaj! Za godzinę będziesz miała gości! - krzyknęła z dołu mama.
Nie chciałam jeszcze wstawać. Oparłam głowę na łokciu. Spojrzałam na kołdrę. Leżało tam czarne pióro, takie jak kilka dni temu. Wzięłam je i dokładnie mu się przyjrzałam. Zbyt duże jak na ptaka. Westchnęłam. Czyli to co mówił Olly to nie bajki? Jak mam się z tym pogodzić, że nie jestem tym kim jestem? Skoro jestem kimś innym dlaczego czuję się sobą? Przestałam o tym rozmyślać. Nie chciałam mieć dzisiaj tego na głowie. W końcu przyjeżdża moja kuzynka. Szczerze? Nie lubiłam Nadii. Miała przyjechać tylko na kilka godzin, więc jestem skłonna to przeżyć. Poszłam do łazienki wziąć prysznic i ubrać się. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Zeszłam na dół i na śniadanie wypiłam jogurt owocowy. Spojrzałam na mój telefon. Żadnej wiadomości. Mam się cieszyć czy płakać?  Sama nie wiedziałam co myśleć. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Mama otworzyła i dość czule przywitała się z moją kuzynką.
- Cześć. - rzuciłam gdy weszła do kuchni.
- Hej. - odparła z przesadnym uśmiechem na twarzy - Ale tu u was ładnie ciociu. Szkoda, że rodzice nie chcą się wyprowadzić. Mogłabym tu mieszkać.
Tak? Ja też tak myślałam. Jednak szybko zmieniłam zdanie. Wcale nie podoba mi się to miejsce... Skłamałabym. Podoba mi się, ale... To tu wszystko zaczęło się sypać. Co mam teraz zrobić?
- Hejo! Ziemia do Jasmin! - Nadia pomachała mi dłonią przed oczami.
- Już kontaktuję. - odparłam zła - Zamyśliłam się.
- W kim się zakochałaś? - spytała z uśmiechem mama szykując coś na blacie - Może w Olli'm?
- On jest moim przyjacielem. - zaprzeczyłam oburzona.
- Dobra. Spokojnie. To może ja go zobaczę. - powiedziała szatynka i mrugnęła do mnie.
Mniejsza. Nadii nic nie zmieni, ani nie zniechęci. Ona jest chyba niezniszczalna. Dziwne? Nie, ona zawsze taka była.
Moje serce dzieli się na kolejne części. Oprócz tych, które tam zawsze były (mama i tata) dochodzą nowe. Ostatnio pojawiły się 3: Olly, Amelia i Diana. Kilka dni temu pojawiła się kolejna. Napisane na niej jest Chris. Tylko skąd on się tam wziął? Czy pojawił się tam dlatego, że jest moim dobrym znajomym, o którym w sumie nic nie wiem?
Razem z Nadią (która wręcz to zarządziła) poszłam na zakupy do galerii. Łażenie po sklepach to nie jest moja ulubiona czynność. Ale ona musiała wejść wszędzie gdzie było "coś fajnego". Siedziałam na pufie w sklepie z sukienkami. Nadia postanowiła sobie kupić jedną, bo w końcu jest lato. Spojrzałam na godzinę: 14:16. Westchnęłam i głośno wypuściłam powietrze. Od dzisiaj: nienawidzę zakupów. Moja kuzynka wyłoniła się z przymierzalni.
- No i jak? - spytała okręcając się w żółtej sukience.
- Nie. Wyglądasz w niej nie korzystnie.
Nigdy nie kłamałam co do jej wyglądu. Figurę miała ładną, ale ta sukienka ją pogrubiała.
- Ok. To przymierzę tą błękitną.
Ponownie zniknęła za zasłoną. Spojrzałam przez szklaną ścianę na centrum galerii. Nie wiem jakim cudem w tym tłumie dostrzegłam Kennetha, który patrzył wprost na mnie. Co on tu do cholery robił? Jakiś człowiek przeszedł obok niego i straciłam go na chwilę z oczu, a potem zniknął. Zadzwonił do Olli'ego i oddaliłam się trochę od przymierzalni. Nie będę tego tolerować. Odebrał po 2 sygnale, a ja byłam już nieźle wkurzona.
- Powiedz mi dlaczego lata za mną twój najlepszy przyjaciel? - spytałam próbując opanować emocje.
Kiedy zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam przez chwilę chciało mi się śmiać. Ciekawe czy on umie latać?
- Nie denerwuj się... - zaczął.
- Olly do cholery nie jestem dzieckiem! Poradzę sobie!
Dlaczego mnie tak traktował? Póki mi nie powiedział było normalnie. Nie może być tak nadal?
- Po prostu boję się, że jakiś demon cię dopadnie. - powiedział zrezygnowany.
- Słuchaj doceniam to, że się o mnie martwisz, ale muszę sobie poradzić z tym sama. Na razie jestem w galerii z Nadią. Tu nic mi nie grozi.
- Ok. Spotkamy się później?
- Nie wiem. Pa.
Cieszyłam się, że nie pokłóciliśmy się. To był jedyny plus tej rozmowy. Odetchnęłam głęboko, żeby uleciały ze mnie resztki złości. Kiedy podniosłam głowę nieco się wystraszyłam. Na przeciwko mnie stał Chris. Cholera! On musi się tak znienacka pojawiać?! Szatyn zaśmiał się.
- Bardzo zabawne. - odparłam.
- No. - mruknął - Zakupy?
- Jeśli zakupami można nazwać męczarnie, które ciągną się drugą godzinę z rzędu to tak.
Ponownie wybuchnął śmiechem. Kiedy pierwszy raz go spotkałam był sztuczny, taki inny... Teraz był bardziej naturalny, a kiedy się śmiał widziałam, że robi to szczerze.
- Jasmin! - usłyszałam wołanie Nadii i skrzywiłam się. Szatynka podbiegła (z gracją baletnicy) do nas - Cześć, Nadia. - powiedziała do Chrisa i ścisnęła jego dłoń - I jak? - zwróciła się do mnie.
- Dużo lepiej. - odparłam.
Zaczęła rozmawiać z chłopakiem. Była tak bardzo sztuczna, że miałam ochotę zwrócić tego fast fooda, którego jadłyśmy wcześniej. Miałam wrażenie, że chłopak to łykał. To dopiero było okropne. No tak, mogłam się tego spodziewać. Nadia zawsze okręci sobie faceta wokół palca. Nie byłam zazdrosna. Bardziej zniesmaczona. To lepsze określenie tego jak czułam się w tamtym momencie. Moja kuzynka odeszła przebrać się. Kiedy już nie mogła nas usłyszeć chłopak pochylił się i szepnął mi do ucha:
- Następnym razem oszczędź mi spotkania z nią.
- Przemyślę to. - odparłam i zaśmiałam się z jego miny.
Zauważyłam Kennetha, który po chwili zniknął. O nie. Wkurzyłam się nie na żarty. Prosiłam go! Przez telefon się chyba nie dogadamy. Więc trzeba pogadać normalnie. Skoro tego chce. Na razie jemu dam radę stawić czoła. Może jeszcze nie całej sytuacji, ale jemu tak. Chłopak podążył wzrokiem za moim.
- Powiedz Nadii, że musiałam coś załatwić. - poprosiłam.
- Iść z tobą? - spytał i zamaskował wyraz niepokoju na twarzy.
- Nie. Poradzę sobie. - odparłam z lekkim uśmiechem.
Lubiłam go. Za co? Był wtedy gdy potrzebowałam prawdziwego wsparcia. Szybko, biegiem wręcz znalazłam się w fabryce. Przyznam, że płuca mnie paliły, a mięśnie bolały, ale dałam radę. Weszłam do środka. Kenneth rozmawiał z Olli'm. Teraz nie mam zamiaru się czaić. Wyszłam i skierowałam się w ich stronę.
- Ty! - pokazałam na bruneta, który na mnie spojrzał zdezorientowany - Spływaj stąd!
- Ale... - zaczął.
- Spadaj, bo nie ręczę za siebie.
Uśmiechnął się czym mocno mnie wkurzył. Nie chcesz mnie poznać jako wojowniczki.
- Spokojnie siostro. Przecież nic się nie stało.
- Kenneth nie ręczę za siebie jeśli do cholery się nie oddalisz!
Zaśmiał się po czym powiedział:
- Tam nie mogę pójść. Kochanie, anioły tam nie chodzą. I przeklinać nam nie wolno.
Wzięłam głęboki wdech, ale i tak byłam wściekła.
- Po pierwsze nie mów do mnie kochanie, po drugie mam do gdzieś co ci wolno, a czego nie, po trzecie idź mi precz!
Zaśmiał się ponownie. Tylko mi się wydaje, czy on jest taki bezczelny. Złapałam łuk i strzeliłam w jego ramie. Nie zdążył się uchylić. Dostał.
- Pójdziesz czym mam trafić w inne miejsce? - spytałam unosząc brew.
Nic nie odpowiedział tylko zniknął. Pozwoliłam sobie trochę ochłonąć. Po chwili odwróciłam się do blondyna.
- Do mnie nie musisz strzelać. - powiedział ugodowo.
- Olly nie mam już do ciebie siły. To, że teraz ty mnie nie pilnujesz, nie znaczy, że ma to robić ktoś inny.
Chłopak zwiesił głowę i złapał moje ręce.
- Martwię się o ciebie. Nie uwierzyłaś mi.
- Do tej pory jeszcze nic nie widziałam. Dam sobie radę.
- Jasmine...
- Olly. Postanowiłam, że chcę dalej walczyć.
Jego oczy zabłysnęły. Skoro nie mogę od tego uciec to muszę radzić sobie w inny sposób. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Mocno mnie przytulił. Wiedziałam, że mu ulżyło, ale czy mi było lżej? Chyba nie. Nadal czułam się osamotniona i niezrozumiana.
- Wiem, że nic nie rozumiesz. - powiedział - Ale z czasem wszystko stanie się łatwiejsze. Uwierz.
- Próbuję, Olly. Próbuję.
Ćwiczyłam z nim dwie godziny. Co? Znów walka na kije. Za każdym razem gdy go pokonałam (a były aż dwa) mówił mi coś o tym świecie, do którego należymy. Zadzwonił mój telefon. Nadia.
- Hej. - odebrałam.
- Cześć Jasmin. - powiedział niezwykle wysoki kobiecy głos - Mam twoją kuzyneczkę. Jeśli chcesz ją z powrotem musisz po nią przyjść sama.
- Gdzie i kiedy? - wycedziłam zła przez zaciśnięte zęby.
- Za godzinę na plaży.
Rozłączyła się. Nie wiedziałam kto to był. Podejrzewałam, że demon. Za pewne się nie myliłam. Bałam się. Cholernie się bałam, ale to nie mogło być silniejsze niż chęć uratowania Nadii. Muszę ją uratować. Wiem, że dam radę. Muszę.
- Co jest? - spytał Olly.
- Muszę iść. - odparłam.
Wzięłam kołczan, ze strzałami i łuk. Do pasa przypięłam pasek z dwoma sztyletami. Odetchnęłam i głośno wypuściłam powietrze.
- Gdzie idziesz? - spytał Olly marszcząc brwi.
- Na spotkanie z przeznaczeniem.























__________________________________________________
cytat z piosenki: Eminem I'm not afraid (znaczenie: Nie mogę już żyć w ten sposób więc począwszy od dzisiaj, wydostanę się z tej klatki powstanę i stawię czoła tym demonom)
rozdział kończy się inaczej niż zwykle - cud!
a tak serio to chciałam spytać jak wygląd bloga? (za pewne będę jeszcze nad nim pracować :) )
mam nadzieje, że rozdział i reszta wam się podoba ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz