poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 8

Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Musiałam się ogarnąć. Moje włosy były w całkowitym nieładzie, a oczy podkrążone. Nie mogłam spać. Prawie w ogóle nie spałam w nocy. Nie wiedziałam na co liczyłam. Może na to, że się pojawi? Naprawdę nie wiedziałam... Chciałam tylko z nim porozmawiać... Tylko o czym? Może żałował tego co wczoraj zrobił? Oh... Spojrzałam w swoje odbicie. No tak. We mnie nie ma nic ciekawego. Co ja sobie wyobrażam! Jestem taka jak każda inna dziewczyna. No nie. Każda inna ma normalne oczy. Moje były zielono- piwne. Ale przeważała zieleń. Chciałabym, żeby ktoś kiedyś powiedział, że moje oczy są piękne...Wcale nie były. Rozczesałam włosy i związałam je w niedbałego koka. Ubrałam się w siwe rurki i czarną luźną koszulkę i zeszłam na dół. Rodziców nie było. Widocznie pojechali już do pracy. Zjadłam szybko coś na śniadanie i ruszyłam do szpitala. Mieli mi ściągnąć szwy. Nie chciałam myśleć o wczorajszym wieczorze. Powodem tego były chyba moje uczucia wobec szatyna i tego wszystkiego, a skutkiem było moje cholernie złe samopoczucie. Po chwili znalazłam się na miejscu. Lekarz bardzo szybko i bezboleśnie przeprowadził zabieg. Po tym powiedział, że powinnam jeszcze na siebie uważać i nie trenować zbyt intensywnie. Sorry, ale jak nie będę trenować to demon mnie znowu pośle na szpitalne łóżko. Tego to ja nie chciałam. Powoli rozkoszując się promieniami słońca doszłam do fabryki. W mojej głowie pojawiła się myśl: Kim właściwie był Lucas? Też upadłym? A może aniołem? Nie miałam kogo o to spytać. Olli'ego wolałam nie denerwować moim zainteresowaniem tą całą sytuacją (buntem). Weszłam przez drzwi. Usłyszałam głosy więc zostałam w cieniu. Nie wierzyłam w to co widzę. Przede mną było kilka osób. Zaledwie: Amelia i Diana ubrane na czarno. Am miała w dłoniach długie ostrza, a Diana w jednej bat a u pasa miała sztylet. Nieopodal nich stał Olly, a na stole siedział Chris i Lucas. Wszyscy, tylko nie ja. Więc jak byłam w szpitalu to nagle wszyscy zaczęli się interesować, bo biednemu dziecku coś się stało, a jak trzeba walczyć to wszyscy odsuwają mnie na bok, tak?! Otóż nie! Nie pozwolę na to! Czułam się paskudnie. Nawet Chris z nimi był. Zaczęło ściskać mnie w gardle. Uczucie, które zapowiadało, że będę płakać. Dlaczego znowu? Bo wszyscy uważają, że nie daję rady. Całe życie byłam kimś innym! Trochę wyrozumiałości i czasu, a może dam radę! Ale skoro nawet oni we mnie nie wierzą to czy jest jakaś szansa, że przeżyję kolejne spotkanie z demonem? Zacisnęłam na chwilę oczy po czym wybiegłam stamtąd. No co do cholery im wszystkim byłam?! Czułam się jak osoba na doczepkę. Ej, nie masz co robić?
Tak, to wpadnij do mnie,
Nie, szkoda. To na razie.
Nie byłam kimś takim. Nie odpowiadało mi takie życie. Skoro mnie nie chcą odejdę. Po prostu. Zacznę działać na własną rękę. Pobiegłam do mojego ulubionego miejsca. Spojrzałam na London Eye.

Coś ciepłego mnie otuliło. Coś co pozwoliło mi nadal nie zamykać oczu. Była to kurtka. Spojrzałam w górę. Z drzewa krople leciały prosto na moją głowę co nieco pogorszyło widoczność, ale rozpoznałam postać.
- Możesz wstać? - spytał.
Zaprzeczyłam tylko ruchem głowy. Chłopak westchnął. Delikatnie mnie objął. Moje zimne ręce zetknęły się z jego gorącą szyją. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

Usiadłam pod drzewem. (...) Poczułam ciepłe ramie i wystraszyłam się. Był to Chris.
- Zły dzień? - spytał z typowym dla niego uśmiechem.
Oparłam tylko głowę na jego ramieniu. Nie chciałam o niczym mu mówić.

Mocno mnie przytulił.(...)
- Wiem, że nic nie rozumiesz. - powiedział - Ale z czasem wszystko stanie się łatwiejsze. Uwierz.
- Próbuję, Olly. Próbuję.

Nic nie było łatwiejsze. Nic nie było lepsze. Próbowałam go zrozumieć. Chyba w końcu mi się udało. Jestem łowcą. A skoro nim jestem muszę wziąć się w garść. Napisałam mamie sms, że poszłam na spacer, by się nie martwiła. Poszłam do lasu. Mam się wziąć za siebie. To będzie moja myśl przewodnia. Żadnych facetów, żadnych koleżanek, przyjaciółek, żadnych znajomych... To życie może okazać się dla mnie lepsze. Dlaczego? Bo nikt mnie nie zrani. Stanęłam przed drzewem. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam zadawać ciosy. Prawy, prawy, lewy, schyl się, kop... I tak w kółko. Gdy zaczęłam odczuwać lekki ból w ręce i plecach przestałam. Powoli wracałam do domu. Na niebie pojawiły się burzowe chmury. Mam nadzieję. że zdążę dojść do domu. Spojrzałam na telefon. Miałam nieodebrane połączenie od Olli'ego i Amelii oraz kilka sms od blondyna.
Musimy pogadać.
Będę czekał u ciebie.
Gdzie jesteś?
Odechciało mi się wrócić do domu. Zmieniłam kurs. Powędrowałam do kawiarni. Zdążyłam idealnie przed deszczem. Usiadłam przy oknie. Spojrzałam przez nie. Po moim policzku zleciała łza. Szybko ją starłam. Ktoś przysiadł się do mnie. Był to blondyn o ślicznym uśmiechu i kolczyku w wardze. Wszystko było by ok, gdyby nie był aniołem. Nie wiem, skąd to wiedziałam. Przeczucie. Łowcy tak umieją?
- Hej, - przywitał się - jestem James.
- Jasmin. - odparłam.
Uśmiechnął się szerzej. Jeśli jest kolejnym kolegą Olli'ego to oszaleję.
- Często siedzisz sama i płaczesz?
- Często siadasz z obcymi dziewczynami i je wypytujesz?
Zobaczyłam błysk w jego oku.
- Za dużo czasu spędziłaś z Chrisem - wstałam. Tak zdecydowanie był kumplem blondyna. Chciałam iść - Olly mnie nie przysłał. Akurat tu byłem. Nie uciekaj.
Postanowiłam jednak usiąść. A co jak wypapla się Olli'emu?
- Blondyn się o ciebie martwi. - powiedział uważnie mi się przyglądając.
- Nie mów mu o naszym spotkaniu.
- Ok. Nie jestem  jak Kenneth. - uśmiechnął się pod nosem.
Oparłam się o miękkie siedzenie. Może on będzie normalny. Milczeliśmy. Trochę zaczęło mi to ciążyć. Chłopak dostał sms.
- Co mam odpisać Olli'emu na pytanie: znalazłeś ją? - zacytował.
- Nie. - odparłam - Dzięki za towarzystwo. Muszę spływać.
- Spoczko. - puścił mi oczko i spojrzał w ekran.
Biegłam przez deszcz. Do domu wróciłam cała mokra. Było mi zimno, a w domu już panował mrok. Zapaliłam światło. Wzięłam szybki, gorący prysznic i poszłam do sypialni. Ubrałam się w suche ciuchy, Usłyszałam jakiś szmer na dole. Wyciągnęłam sztylet. Otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się. Nikogo nie było. Powoli podeszłam do schodów. Ktoś był w kuchni i ją demolował. Słyszałam to bardzo dobrze. Zeszłam najciszej jak potrafiłam. Zatkało mnie gdy zobaczyłam demona. Nie zauważył mnie. Schowałam się za ścianą. Odetchnęłam. Teraz albo nigdy. Gdy wyłoniłam się zza ściany potwór stał naprzeciwko mnie. Miałam ochotę wydać krzyk, zrobić cokolwiek, wypluć płuca krzycząc na cały głos. Poczwara uśmiechnęła się jadowicie i wysunęła pazury. Co to to nie! Wezbrała we mnie odwaga. Cisnęłam ostrze prosto w serce bestii. Konając upadła na kolana.
- Nigdy ich nie zobaczysz. - powiedziała i rozpłynęła się.
Tak jakby jej nigdy nie było. Byłam roztrzęsiona. Zabiłam właśnie "coś", "Coś" co kiedyś było kimś. Broń wypadła mi z ręki. I co miało znaczyć "nigdy ich nie zobaczysz"? Kogo? Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych. Złapałam broń i schowałam się za ścianą. Usłyszałam ciche kroki. Ktoś szedł w tą stronę. Raz... dwa... trzy! Skoczyłam na tą osobę wywracając nas. Przystawiłam jej ostrze do gardła. Cholera! To tylko Olly.
- Jasmin co jest? - spytał.
Rzuciłam broń i wstałam. Odeszłam od niego a z moich oczu popłynęły łzy.
- Co się stało? - spytał ponownie lekko mnie obejmując.
- Był tu i ja... musiałam... - nie mogłam nic powiedzieć.
Słowa uwięzły mi w gardle. Blondyn mocno mnie przytulił.
- Już dobrze. - szepnął.
Jego słowa zadziałały kojąco. Mimo, że nie chciałam go widzieć. Nie radziłam sobie z tym. Gdy się trochę uspokoiłam odsunęłam się od niego.
- Martwiłem się. - powiedział.
Zaśmiałam się gorzko. Spojrzał na mnie pytająco. Pewnie będzie udawał, że nie wie o co chodzi. Co to, to nie.
- Daj spokój Olly. - odparłam - Nie wiem na co ja wam. Jestem balastem. Po prostu jestem zbędna.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - przysunął się do mnie.
- Ok. Raz wpadłam. Chciałam uratować Ninę, to źle? Ale do cholery nie knujcie za moimi plecami! To boli wiesz?!
Czując cholerną bezradność i niesprawiedliwość uciekłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko schowałam głowę w poduszkę i po prostu się rozryczałam jak małe dziecko. Blondyn pukał, wołał, prosił, lecz ja nie otworzyłam. Po co? Nie chciałam słuchać kolejnych wytłumaczeń.
- Dzieciak z ciebie. - usłyszałam Kennetha.
- Spieprzaj, bo znowu strzelę. Tym razem nie w ramię. - powiedziałam wściekła nie patrząc na niego.
- Wyrażaj się. - mruknął - Olly się martwi. Nie możesz tego zrozumieć?
- Jakoś nie. - warknęłam.
Słowa: "martwi się" były dla mnie już jak wymówka. Usprawiedliwienie swoich czynów. To było po prostu do bani. I to nie była moja wina. Na prawdę? Może jednak to przeze mnie te słowa tak brzmią? Ostatnio wszystko jest przeze mnie.
- Co się dzieje? - usłyszałam Jamesa.
- Cholera spadajcie! - warknęłam na co zniknęli.
Ile można było słuchać w kółko tego samego. Nie potrafiłam już wytrzymać. Podeszłam do wieży. Włożyłam płytę. Zaczęła się piosenka:
Face up again the glass
I looking out... hmm
Is this my life I'm wondering
Jak bym słyszała moje marne życie. Rozwiązanie: Stań się wolna a wszystkie problemy znikną. To naprawdę takie proste?
- Od problemu nie uciekniesz. - tym razem był to Chris.
Nie odwróciłam się do niego. Nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Tylko jemu ufałam. Nagle to zaufanie wyparowało i znów był dla mnie tym chłopakiem z baru, od którego muszę trzymać się z daleka.
- Wiem, że cię zawiodłem, ale to dla twojego bezpieczeństwa.
- Do cholery zrozumcie! - odwróciłam się do niego przodem - Skoro się w to wciągnęłam nie będę bezpieczna. Ani ty, ani Olly tego nie zmienicie swoim beznadziejnym zachowaniem!
- Wiem. Ale warto jest mieć nadzieję nie?
W moich oczach zbierały się łzy. Nie byłam gotowa na rozmowę z nim. Dlaczego? Jakoś tak.
- Po co przyszedłeś? - spytałam, a mój głos brzmiał co raz słabiej.
- Niedokończona sprawa. - wyjaśnił.
Lecz nim zdążyłam coś powiedzieć, cokolwiek zrobić pojawił się przy mnie...

























________________________________
Uf... rączki bolą nie powiem, ale fajnie się pisało. Co myślicie o (kolejnym) nagłówku? ;)
Jest mroczny taki jaki chciałam! ;)
dzisiaj cytat z piosenki w środku rozdziału więc oto i piosenka: Natasha Bedingfield - Wild horses (tłumacznie: Przykładam twarz do okna wyglądam na zewnątrz... hmm Czy to moje życie? Dziwi mnie to...)
To do następnego, zostawcie komentarz i jak wiadomo następny rozdział na weekend (mhm bo nie dodam szybciej ;))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz